Cena dziecięcego milczenia

Sobota to najgorszy dzień tygodnia. Dzieci wstają o 6:00 rano, nawet jeśli w tygodniu wstają o 8:00, bałaganią i pytają „dlaczego”. Ponieważ ani nie da się sprawić, by dzieci wstały później, ani ograniczyć ich zapędów do bałaganienia oraz trajkotania, trzeba radzić sobie z własnymi emocjami. Są dwa sposoby na to, by nie rzucać mięsem od świtu. Pierwszy, to już od rana pić wino. Powolutku, małymi łyczkami, tak by zachować trzeźwość umysłu i nie być posądzonym o sprawowanie opieki nad dziećmi w stanie wskazującym. Teoretycznie można by także stosować melisę, ale jak mawia Ojciec Biologiczny – nie wiadomo ile tego spalić, żeby zaczęło działać.

Drugi, to wywieźć dzieci z domu, żeby się wybiegały i nie demolowały mieszkania. Ponieważ jestem w miarę rozsądną matką, a za winem nie przepadam, uznałam, że najlepiej będzie zrobić to drugie, zwłaszcza, że pogoda ładna. Wywieźć, byle się nie denerwować, nie pieklić, nie krzyczeć na dzieci, dać im siebie.

I to się kur…czę jednak nie opłaca. No się nie opłaca…

Wywiozłam je. Nad morze. Spacer 10 km. Wkurzyłam się pierdylion razy, bo jedna idzie z przodu, druga z tyłu, ta co z tyłu drze się, żeby zwolnić, ta co z przodu, żeby szybciej. Na przejściach dla pieszych CD biegnie, CP idzie, jakby ten kierowca co czeka przed pasami miał dwie godziny wolnego. Co 100 metrów jęczą, że nogi bolą. Ale na plac zabaw to jasne, chętnie pójdą. I się rozbiegną każda w inną stronę, a na tym placu to z milion innych dzieci i strach, że akurat to moje gdzieś się zapodzieje (nie, żebym potem tęskniła, ale wiecie: zrobione, odchowane, trochę szkoda, zwłaszcza że w butach i kurtce zginęło). Potem, że głodne, ale zamiast iść, by coś jeść, to by sobie na falochronie posiedziała. Że pić chce, ale nie wodę, najlepiej sok. Że słońce w oczy świeci. Albo że wiatr wieje (nad morzem??? Jakim cudem???).

I tak się człowiek wkurzył, a jeszcze musiał pizzę postawić. A na pizzy pomidor był niedobry, a szynka zupełnie zbędna. I w ogóle to przecież obiecywałam naleśniki… I ona nie doje już tego ostatniego kawałka pizzy, chociaż 3 razy się pytałam, czy aby na pewno da radę i czy na pewno chce. Za to ledwo wleciała do domu to powiedziała, że chce pączka, bo jest głodna. 40 zł w pisssdu i nerwy w strzępach. Za te 40 zł to ze dwa wina z Lidla by były.

Nie wiem czy te moje dzieci takie, czy ja zbyt wrażliwa na bodźce. Dajcie mi to wino, co?

40 zł za chwilę spokoju...

40 zł za chwilę spokoju…

57 odpowiedzi na “Cena dziecięcego milczenia”

  1. hmmm, a Krk w bibli.woj. dzieciaki zostają same! a rodzic może się pouczyć…:)

  2. Agnieszka Agu via Facebook pisze:

    Ja nie wiem… Mam 5-letniego chłopca w domu. Może on jaki chory, czy cuś. Ale nie zapitala mi nad łbem jak jakiś upierdliwiec. A pizzy nie je, bo nie lubi. Żre namiętnie kurczaki. I winogrona. Może jedynak… Złoto.

  3. No moje non stop trajkoczą. Jakbym mieszkała przy linii kolejowej to chyba więcej ciszy bym zaznawała niż z nimi obok.

  4. Agnieszka Agu via Facebook pisze:

    A jakby ich nie było… Pieprzyć, że trajkoczą – są jedyne, niepowtarzalne, i najlepsze – nawet, jeśli gardzą pizzą za 40 zł.

  5. Olivia Wozniak via Facebook pisze:

    z ta biblioteka to w sumie moze sie okazac dobry pomysl,moje w takich miejscach udaja inteligente i milcza 😀 ale tak na serio to matko eS wszystkie samotne matki sa na bodzce wrazliwe,zeby nie rzec nadwrazliwe 😉 dzis moje zabralam do kina.nic to ze 40f to kupa siana,a corka 1 spodnie i kurtke by potrzebowala,nic to ze do miasta piechota trzeba je ciagnac(zawsze sa bardziej zmeczone w drodze powrotnej,po tych 2godz siedzenia zapewne),szczegol,ze pytaja:a to nie zjemy na miescieeeee?a taxi nie wrocimyyyy?ale powiem ci matko,ze 40f za 2 godziny spokoju ,to mi dobry deal w sumie wyszedl,film sobie zobaczylam,w towarzystwie jakichs tam doroslych pobylam i mrozonej fanty sie napilam i popcornem sie nawet podzielily,wesole jest zycie samotnych matek nie ma co 😀

  6. Olivia Wozniak via Facebook pisze:

    a dodam tylko ,ze nie pamietam kiedy bylam w kinie na filmie ktory byl powyzej 12go roku zycia 😀

  7. z nad kolejnego kieliszka wina 🙂 MS aj lowiu

  8. CD kawałek gąbki sobie do nosa włożyła. Siedzi sobie, gąbka w nosie (widzę ją i gmeram pęsetą, żeby wyciągnąć zamiast do mózgu dopchnąć) a ona: To nic, to tylko gąbka….

  9. w W. macie dobry SOR. Wiem, bo młodsza wpadła na pomysł wsadzenia sobie kulki z pistoletu do nosa…

  10. Joa Sav no mamy, mamy, ale jechać mi się średnio chciało.

  11. Marta Małysa pisze:

    A ja zawsze melisę piłam. To już wiem czemu nie pomagało.
    Też uważam że sobota z dzieciakami to mordęga. Na szczęście dzisiaj jakoś zleciało, z wynikiem 1:0 dla mnie, tzn. nie zdemolowały mieszkania, miały dobre humory i obyło się bez afer. Poza jedną o konika, który się zgubił przed samym pójściem spać. A ja teraz będę go szukać do północy bo obiecałam że znajdę i doniosę.
    A teraz… może jakiegoś drineczka przy sobocie???

  12. Siedzi i ma WSZYSTKO w nosie;) postawa CD mnie przekonuje;)

  13. Pragnę donieść, że umyte, bez gąbki w nosie, wylądowały w łóżkach. Zaparzyłam sobie herbatę czerwoną (musi mi spalić ten tłuszcz, co się odkłada po pizzy) i zabieram sie za czytanie kolejnej książki, żeby za 2-3 dni Wam napisać co przeczytałam i co mi nie podeszło….

  14. ja niedawno 3h na sorze spędziłam jak młody sobie koralik do nosa wepchnął, a w tym tyg tak se klockiem w oko przypiepszył, że krwiaka ma pod powieką i tatuś z nim znowu na sorze piątek spędził, nawet ma już kartotekę.

  15. Agnieszka Agu via Facebook pisze:

    Matka Sanepid – przeczytaj se ”Player one” – ja umarłam 😉 Moje otoczenie też. Niesamowite fantasy, o grach komputerowych, przeprowadza nas po latach 80′. Rewelejszyn. Czasem bym se uciekła do tego Oasis z książki…

  16. Agnieszka Agu via Facebook pisze:

    Albo ”Pianistkę” ! Łeb rozwala… Masz ochotę pie*dolnąć tą książką o ścianę kiedy czytasz, ale czytasz…a potem przez kilka dobrych tygodni nie sięgasz po nic innego… Taki pocisk.

  17. samae pisze:

    Może i wkurzajace ale przesłodkie te dziewuszki

  18. Martyna Kalinowska via Facebook pisze:

    nie,ja sie nie spinam,nie lubie tylko jak sie do własnych(bo cudzych to inny temat)dzieci podchodzi jak do podwładnego w robocie ;]

  19. Marta pisze:

    Wino odstaw bo nastepnego dnia wrazliwosc na bodzce rosnie. Bardzo. Ja teraz pije drinka ale jutro mam urodziny wiec moja kanalia wcieli sie w role bochatera.

  20. JuWu pisze:

    Kurde… jakoś już mnie zaczęły wkurzać te frustracje matek… Tak samo sobie myślałam budując w głowie obraz bycia rodzicem kochającym, a przy tym narzekajacym na własne dzieci, jakie to one sa upierdliwe, i jakie to zabawne na dzieciaki tak najeżdżać…

    Teraz wcale nie jest zabawne bo wiele bym dała żeby dzisiejszą sobotę spędzić z córką w domu, a nie w szpitalu patrząc jak się męczy, jak na nogach ustać nie może, jak nawet nie ma siły marudzić…

  21. magda pisze:

    Chociaz pizze Ci zjedza bo moj to popatrzy i powie blee nie lubie

  22. Ania pisze:

    A ja nad to morze to bym pojechała i nawet 2 potwory by mogły wkółko biegać…wszystko bym oddała za kawałek plaży:) Pozdrawiam:)

  23. Mag pisze:

    Może kup im trampolinę, taką coby się w domu zmieściła, podobno działa. A moja Mała ma 1,5 roku i pizza ją uszczęśliwia do tego stopnia, że pan pizzomen to „fufu” w wolnym tłumaczeniu – wujek 😉

  24. Kurde, u nas też tak. Wymyślamy, że coś fajnego dla dzieci zrobimy i jedziemy. Kłócą się o wszystko, nic im się niebpodoba, wszystko nie tak.

    Na koniec tylk, jak my już nosami po podłoodze i mamy ochotę na najbliższym posterunku oddać się w ręce sprawiedliwości, byle dalej od tych diabłów mówią: wiesz, mamo, ale było fajnie.
    Fajnie, k..czę? Ciekawe komu 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *