Matka miała „dzień roboczy”

– Od czterech lat nic tylko kupy! Kupy i siki. Na okrągło.- pomyślałam, siedząc na brzegu wanny i spłukując z czerwonej pieluszki w stokrotki urobek Córki Drugiej.Jeśli nie użyjesz tej gumki, będziesz miał/miała przesrane przez dwa lata” – tak powinno brzmieć hasło reklamowe firmy produkującej prezerwatywy. Ja bym się wystraszyła. Ale teraz są przecież jednorazówki!

– Wy to macie dobrze, nie tetra i ceratki jak kiedyś – mówiła mi mama, gdy szłam z wielką torbą papierowo-żelowych pieluch za 50 zł.

 

50 zł co tydzień w kubeł na śmieci. 200 zł miesięcznie. Przesrane. Aż któregoś dnia chyba anioł święty mnie nawiedził czy bóstwo jakieś lub moja modlitwa do tego świętego od rzeczy beznadziejnych została wysłuchana, bo kupiłam wielorazówki. Trochę to zakrawało na szaleństwo, bo wszak jedna wielorazówka kosztuje czasami tyle, co paka jednorazowych pieluch, ale…. Jakie to miękkie, jakie miłe w dotyku, jakie łatwe w obsłudze (wyprać, wysuszyć, złożyć, zasikać – tutaj już rola dziecka). I kolory tęczowe! Zaczął się szał: a to pieluszka w truskawki, a to w cytrynki, a to puszysta jak miś koala. Był okres, że wieszałam pieluchy tymi wzorami w stronę balkonu sąsiadki, żeby zobaczyła, jakie fajne. Sąsiadka miała to w nosie, bo ani dzieci nie ma, ani na balkon często nie wychodzi, ale czego się nie robi dla promocji wielorazówek! I tak już zostało… Jak z nich CP wyrosła, to CD wrosła. Co dwa dni pranie, wieszanie, składanie. 10 minut roboty. Zero śmieci, biegania po marketach i szukania promocji, bo akurat jednorazówki “wyjszły” i dzieciak leje po podłodze. Gdyby nie wielo i ich zalety, to bym miała zdecydowanie pieluch po dziurki w nosie.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *