Dzieci, idźcie umyć rączki! – nagrody czekają

I czyściochów, i umiarkowanych brudasków zapraszam dzisiaj do konkursu, w którym nagrody funduje producent mydła Dettol  – jedynego mydła w Polsce, które usuwa 99,9% bakterii, w tym bakterie E.Coli, Salmonelli i wirusy grypy

Bezdotykowy aplikator Bezdotykowy aplikator

Czy zdarzyło się Wam, że tuż przed wizytą u lekarza okazało się, że Wasze dziecko ma brudne uszy, a na weselu kuzynki maluch pokazał rączki z czarnymi pazurkami? Poczuliście wtedy dreszcz emocji? Pot na czole? Czy obróciliście to w żart?

Każdy rodzic ma na koncie jakieś mniejsze lub większe wpadki…. Opiszcie w komentarzu pod tym postem najzabawniejszą sytuację związaną z ubrudzeniem się Waszego dziecka.

Spośród wszystkich krótkich opowiadań (maksymalnie około 1000 znaków ze spacjami) wybiorę 10 najlepszych. Autorzy tych wpisów otrzymają zestaw produktów Dettol:  trzy mydła z pompką i jedno z  aplikatorem (ogórkowe albo aloesowe). Najciekawsze wpisy zacytuję w następnym artykule, który będzie dotyczył różnych wpadek rodzicielskich i zabawnych sytuacji związanych z posiadaniem nie zawsze czystej latorośli.

Mydło lawendowe Mydło rumiankowe Mydło aloesowe

 Konkurs trwa do 26 sierpnia, do godziny 23:59, a listę zwycięzców podam 27  sierpnia. br. Do dzieła!

Najzabawniejsze i najbardziej oryginalne wpisy opublikuję w artykule 30 sierpnia br..

 

68 odpowiedzi na “Dzieci, idźcie umyć rączki! – nagrody czekają”

  1. EmiKos pisze:

    Pani Doktor a jak się myje dziecku uszy bo żona nie wie??? Zapytał mój mąż lekarza w poradni rehabilitacyjnej, gdy córka skończyła 10 miesięcy!!!!

  2. MaRtA pisze:

    Może nie będzie o takim brudnym brudzie z zarazkami, raczej o takim brudzie-bałaganie ale jego też trzeba zmyć.
    Pierwszy Dzień Świąt Bożego Narodzenia. Czekaliśmy na gości, wystrojeni, czyści i pachnący. Ja i mąż dogorywaliśmy na kanapie trawiąc jeszcze wczorajszą kolację a nasza dwuletnia wówczas córka poszła się bawić. Długo było cicho. Za cicho i za długo. Dzieci+cisza=katastrofa. Niby to wiem a jednak. W końcu zwlekłam się z kanapy poszukać małej. Znalazłam. W kuchni. Siedziała sobie grzecznie na podłodze bawiąc się grzecznie mieszanką mąki i wody z niekapka(niekapki kapią, wiadoma rzecz). Całe włosy, oczy, nos, uszy, buzia i ubranko w mącznej mazi. Wysyczałam pytanie:
    – Co robisz mysiu?
    – Bałwanka!
    Przyszedł mąż i jakoś tak, skoro i tak już brudno, przyłączyliśmy się. Nagle do domu wpadają wszyscy goście. Wmurowało ich. Stoją i się gapią(tylko siostra przytomnie zaczęła trzaskać foty). Zastali taki oto widok: Mąż w koszuli i krawacie, ja w sukience i szpilkach, mała w fioletowej falbaniastej sukience siedzimy na podłodze i malujemy na sobie świąteczne motywy mąką. Pierwszy oprzytomniał teściu:
    – Wstydzilibyście się. Pijani od rana?! W Święta?!!!

    • Karola pisze:

      To absolutnie zasługuje na nagrode! Nie moge przestać sie smiać i wyobrażam sobie ten widok. 😀 Szczególnie z bałwankiem, haha ;D

      • MaRtA pisze:

        Dzięki, dzięki. Nie pogniewam się jak wygram to mydło:) Dostałam takie po porodzie rok temu i bardzo sobie chwalę. Nie wiem jak na dziecko ale na mnie podziałało super. Wszystkie „syfki” z twarzy mi wymyło:)

  3. Łeee, a ja myślałam, że będzie wywiad z Ryśkiem z Klanu.
    Zawiedziona jestem, doprawdy 😀

  4. Iga pisze:

    Mamusia i Tatuś wzięli ślub kilka dni po moich szóstych urodzinach. Po ceremonii w urzędzie Rodzice pozowali do zdjęć, a mi zachciało się siku i nie tylko. Wysłali mnie do kibelka z nieporadnym wujkiem Marcinem. Na czas nie zdążyłem, majty obrobiłem i kupię miałem roztartą nawet na czole. Sam się dziwię jak to malowidło zrobiłem, ale Mama i Tato zawsze mówili, że jestem zdolny. Zasłużyłem na to konkursowe mydło! :))))

  5. ruuum pisze:

    Rzecz miała miejsce kilka miesięcy temu, w mglisty poranek. Miejsce – dwupokojowe mieszkanie w stanie ciągłego remontu (dzięki Ci, o boski mężu). Mój pierworodny, jedyny syn ma w zwyczaju budzić się o pogańskich porach i być niepodzielnym władcą domu. Wtedy akurat miał nieco ponad pół roku i nabył skuteczną umiejętność gwarantującą przeżycie – nauczył się schodzić z łóżka matki zadem w dół, a nie na łeb. Uspokojona tym faktem spałam sobie w najlepsze, ale obudziło mnie pianie – odgłos autentycznego zachwytu. Zrywam się, wypełzam na przedpokój i myślę sobie, że znowu ożarłam się na noc i niestrawność projektuje mi idiotyczny sen, który wygląda tak… Mój dzieć siedzi nad miską psa, wyciąga do mnie łapy umazane zwierzęcą „mięsną z nazwy” karmą marki marketowe świństwo z wyrazem zachęty na prawie niewidocznej spod resztek twarzy, a pies podsuwa miskę synowi – taka kurna symbioza. Obudziłam się w sekundę, poleciałam czytać etykietę, a tam – nie do spożycia przez ludzi. Oblał mnie zimny pot, już chciałam lecieć na pogotowie, ale mąż przytomnie popukał się w czoło. Syn zdrowy, zadowolony, tylko nie dało się go przez dwa dni pocałować, bo mu się odbijało tą ucztą. Ubranko się nie doprało nawet po namoczeniu – widać karma była zbyt pełnowartościowa 

  6. ruuum pisze:

    I rzecz sprzed wieków. Wychowałam się przy ulicy, ktorej nawierzchnia składała się z wysypanych popiołów z pieców – tak mieszkańcy zapewniali sobie przejazd zimą. Wiadomo, jak przez całe lato nie pada, to taka ulica zmienia się w pył. I w tym pyle dzieci postanowiły nauczyć się… pływać. Żabką. Ojciec dostał za zadanie przyprowadzenie brata na obiad. Złapał więc chłopca za rękę i przyszedł z nim do domu. Tyle, że już przy stole okazało się, że to najlepszy przyjaciel brata, który poszedł z ojcem, bo go znał, a kilkuletni panowie byli mniej więcej tego samego wzrostu i postury. Nie, dzieci nie podmieniono – obaj dostali jeść, a potem zostali wsadzeni do beczki w ogrodzie, żeby się chociaż opłukać. To był błąd – po paru minutach byli oblepieni popiołem na nowo… A brat do tej ojcu wypomina, że go nie poznał.

  7. staramłodamama:) pisze:

    A ja z innej beczki:) MS jestem Twoją nową fanką, naczytałam się, że Twoja popularność zaczęła się od aukcji wózka na allegro. Czy możesz wrzucić treść oferty, bo nigdzie nie mogę tego znaleźć

  8. Aurelia Paulina Kaminska pisze:

    U mnie takich historyjek byłoby parę, ponieważ mam czwórkę dzieci i z każdym z nich mam jakąś historię. Zdarzyło się to parę lat temu kiedy mój teraz 14-letni syn miał może z 3-4 latka. Poszliśmy do supermarketu na zakupy. Ja stałam w kolejce za wędliną, mąż poszedł w swoją stronę a synuś kręcił się obok. Po jakimś czasie przybiega do mnie, patrzę a on ma buzię i ręce całe w …..czekoladzie. Pytam się co ty zrobiłeś?? On na to; tam leżą lody to sobie wziąłem 🙂 Okazało się,że mój malutki synek poczęstował się lodem i zjadł całego. Nie muszę dodawać,że wszyscy którzy stali obok mieli ubaw a ja o mało nie spaliłam się ze wstydu 😉

  9. rodzyneq pisze:

    Ja nigdy nie zapomnę jak w latach 80-tych latałam po łące w śnieżnobiałych skarpetach. I ta przerażona mina mamy jak te skarpety zobaczyła!

    Ale nie o tym miało być!

    Me dzieci – córki dwie, lat cztery i dwa dostały na urodziny super ekstra kredki bambino. Używały ich zgodnie z przeznaczeniem, aż super tata nie pokazał innego sposobu użycia i pewnej soboty pokazał córkom jak się maluje tatuaże na klatce piersiowej i brzuchu. Córka starsza temat olała całkowicie. A młodsza… U nas od wczoraj malowanie i meblowanie kuchni. Wróciłam z pracy i zaczęło się mycie podłóg we wszystkich pomieszczeniach, potem obiadokolacja którą trzeba było zrobić i wstawić do piekarnika. W pewnej chwili wchodzi do kuchni to małe dziecię z brązowym malowidłem na brzuchu i mówi „mam ułaż” no miała całyyyy brzuch w brązowe maziaje. Temat zlałam, bo przecież za godzinę i tak będzie kąpana a ma przecież koszulkę. W między czasie nasza kochana ciocia Aga zadzwoniła że idzie, i przyszła. Wzięła dziecię młodsze na ręce i zbladła. Postawiła na ziemi i ogląda brzuch (ja szaleję w kuchni)… Przychodzi z przerażeniem w oczach i mówi: – matka co się dzieje z młodą? Znów na coś choruje, ale to chyba nic poważnego? Ja się patrze na ciotkę jak na idiotkę, a ona pokazuje mi brzuch i mówi – no o te wybroczyny mi chodzi – omal nie pękłam ze śmiechu mówiąc, że to tatuaż zrobiony kredkami od niej! Matka ma nauczkę – myć dzieci, bo doprowadzą rodzinę i przyjaciół do zawału.

  10. Młody miał coś ponad rok i od 4 dni chorował.Wiadomo, jak dziecko chore i marudne,człowiek da mu co zechce,byle choć na chwilę przestało płakać.Akurat zechciał bawić się moją kosmetyczką.Przed wizytą u lekarza,poszłam do kuchni szykować jakieś picie na drogę (służba zdrowia jest u nas tak zapracowana,że dopiero lekarz oddalony od nas o 20 kilka km zechciał nas przyjąć),a Mężowi nakazałam przewinąć Wojtka i umyć mu rączki i buzię.Lekarz zbadał dziecko,osłuchał..
    – No to jeszcze zobaczymy jak się siusiak miewa..
    Odpięłam pieluszkę i osłupiałam,lekarz i pielęgniarka wydali okrzyk grozy…Wnętrze pieluchy,siusiak i jojca,wszystko krwiście czerwone…
    – Co to ma znaczyć??-wydusił z siebie lekarz,choć widać było,że chce raczej posądzić nas o jawne molestowanie dziecka…
    – To moja pomadka,musiał się pobrudzić…-wydukałam sama cała czerwona bombardując M morderczym spojrzeniem
    – Mówiłaś,że mam umyć tylko ręce i buzię…
    Lekarz upewniwszy się,że to faktycznie szminka,nie odezwał się już ani słowem,ale patrzył wciąż podejrzliwie (a przecież powinien w swoim zawodzie widzieć już ciekawsze przypadki chyba?),Syn następnego dnia przestał gorączkować,a ja już nigdy więcej nie prosiłam M o przygotowanie Małego do wyjścia…

  11. Elenka pisze:

    Demolka zawsze wie kiedy należy Matczyne ego do parteru sprowadzić… Cóż, taka przypadłość rodzinna.
    Od rana wielkie przygotowania, bo kuzynka miała nas odwiedzić. Taka co to rywalizowała ze mną od czasu, gdy tylko uświadomiłyśmy sobie nasze istnienie.
    Sukienki odprasowane i powieszone na wieszaku? No to trzeba było je mazakiem poprawić, bo jednokolorowe to nuda. Tak, nie zeszło. Z żadnej.
    Jak nigdy pokreśliła się cała pisakami. Mnie gratis jak próbowałam je odebrać. Cóż, w lipcu wyjęłam z szafy długie spodnie i koszulkę z długim rękawem.
    Mówi się trudno. Dalej mam piękną, grzeczną i elokwentną na swój wiek córkę.
    Ale tego, że gdy wyszłyśmy na zewnątrz i na moment się od niej odwróciłam, bo chciałam jakoś ukryć roztrzaskaną donicę z tarasu (taaa… Demolka znikąd się nie wzięła), a córka moja jedyna usiadła w największej błotnej kałuży to przeżyć nie mogłam. Zwłaszcza, że w tym momencie podjechali goście…
    Dziecko opływające błotem, ja próbująca złapać wrzeszczącą (próbował ktoś oderwać dzieciaka od „super” zabawy?) córkę i jednocześnie podająca brudną od błota dłoń…
    1:0 dla wystrojonej kuzynki w niebotycznych szpilkach.

  12. Carpioo pisze:

    Mam jedną Córkę, więc wszystko było extra nowe, extra nieznane, i extra trudne od samego początku. Dbałam o nią jak o największy skarb, smarowałam olejkami(nie za często, bo przecież oliwka skórę wysusza), kąpałam w emolientach (kurza twarz, majątek an to wydałam! wystarczył by jej krochmal!). Jadłam karmiąc cyckiem same rarytasy, zważywszy na jej delikatny brzuszek (kurczak, marchew i ryż gotowane bez soli- pychotka 😉 normalnie niebo w gębie dla 90-latka bez zębów! Wszystko miałam wychuchane.. SERIO.. Wiecie, czułam się perfekcyjną panią domu! Aż do odwiedzin mojej matki.. A ja mam pecha, bo moja matka z kolei wszystko wie lepiej, a nawet najlepiej! Ale poprosiłam ją o radę.. Przemogłam w sobie ten strach, że mnie znowu za coś opieprzy, że znowu coś źle robię i jej mówię- mamo mam duży problem z Córką, myje ją.. ale i tak ona TAK NIEMIŁOSIERNIE ŚMIERDZI, ŻE SZOK! Własne dziecko bym oddaliła od siebie jak najdalej, byle by tego smrodu nie czuć. Moja Matka zdziwiona, jak niemowlak może śmierdzieć, przecież one zawsze ładnie pachną.. wącha ją, i wącha.. a ja mówię- na główce! wtem matka wącha.. zagląda za uszy! a tam.. Dziewczyny- ja zapomniałam że jak ona je mleko z cyca na leżąco, to jej mleko za uszy ścieka i kiśnie! taki „syr” jej się zrobił! wstyd, nie?
    ale mydło chce się wygrać, to się brudy rodzinne wyciąga..
    Poza tym moja Córka ma ewidentny problem z uszami.. Miodu jej się tyle zbiera że szok! A ja mam teraz nauczkę. Matce jak ją odwożę wielce uradowana, to zawsze uszy sprawdzam.. i ZA uszami też 😛

  13. Monika pisze:

    ierworodna miała wówczas coś niecoś więcej jak rok. W tym czasie moje „Szczęście Małżeńskie” łączył był raczej gościem w domu, ze względu na pracę i studia. Ale jako dumny tata z ochotą podejmował się zabiegów ablucyjnych na córce. Stosował przy tym cała gamę kosmetyków. Pewnego wieczoru, kiedy odzyskałam wypielęgnowaną Pierworodną na wieczorne tulenie, zdziwił mnie i zaskoczył zapach, który był mi znajomy, ale „w którym kościele dzwoni” przypomnieć sobie nie mogłam. Zawołałam małżonka i zapytałam, czym umył córkę. Dumny tatuś stwierdził, że dziecięcych kosmetyków zabrakło, ale poradził sobie używając mydła w płynie, którego on sam używa do mycia twarzy i że na pewno Pierworodnej nic nie będzie bo mydło jest hiperalergiczne. Zdziwiłam się niepomiernie, bo jakoś nie pamiętałam, żebyśmy mydło takowe posiadali i poprosiłam o zaprezentowanie opakowania. Małżonek przyniósł stosowne opakowanie. Zdziwienie moje było wielkie. Okazało się bowiem, że wykąpał córę przy użyciu płynu do higieny intymnej. Stwierdzenie tego faktu nie tylko rozbawiło mnie do łez, ale zrozumiałam także, dlaczego tak jakoś szybko mi go ubywało i czemu małżonkowi zmiękł zarost na twarzy 🙂

  14. aaasssappp pisze:

    Jestem zodiakalną panną – pedantyczną i czepiającą się drobiazgów, choć nie w każdej płaszczyźnie…Może to jednak nie cecha zodiaku przejawia się przesadnym dbaniem o czystość, a nerwica natręctw, kto wie?
    W mojej miejscowości, niewielkiej, choć z lekka snobistycznej, bo jednak noszącej dumne miano „Podwarszawskiego Trójmiasta Ogrodów” opieka lekarska w pewnych czasach bazowała na dwóch czy trzech lekarzach.
    Jednym z lekarzy, był człowiek o chłodnej powierzchowności, dosyć łatwo oceniający, na podstawie przelotnych wrażeń, z krótkiego badania lekarskiego. Jak wiadomo większość ludzi obawiała się bezpośredniego spotkania, bo a nuż dotknie do żywego, kompleks zduszony już?
    Moje dzieci przecieram, dopieram, przebieram do znudzenia, choć przy całej dbałości o szczegóły młodsze chodzi wiecznie rozczochrane, bo próba okiełznania blond fal kończy się karczemną awanturą z rękoczynami z obu stron(dziecię tłucze mnie, ja tłukę ścianę… z bezsilności), tak więc czesanie odbywa się raz dziennie.
    Małe często chorują…dodzwonienie się do przychodni graniczy z cudem…dodzwonić można się dopiero wtedy, kiedy nie ma już miejsc(o ironio). Temperatura wzrastała, nie było na co czekać…
    Weszłam do gabinetu(jasnego, dobrze oświetlonego) i zamarłam…Starsze miało na sobie leginsy, spódnicę, sukienkę i jakieś ozdoby z lekka wypłowiałe i podniszczone, włosy uklejone czymś(nie chcę nawet wiedzieć, czym), pod nosem zaschniętego gila(jak na złość zabrałam torebkę do wyjść „bezdzieciowych”, czyli nie było chustek mokrych, suchych, octeniseptu, plastrów i innych – było w niej – nic…)drugie z zaschniętym żółtkiem jajka od górnej wargi po brew w zimowych butach, mocno ubłoconych,spodniach ciepłych z dziwnymi pasmami(chyba z pasty) i różowej spódniczce stanowiącej koszmarne wykończenie całości…
    -Dzień dobry – powiedziałam z lekkim uśmiechem, który zawsze się pojawia, kiedy los ironicznie robi mi „ a kuku” – moje dzieci…
    – Tak, tak widzę…są jakieś niedomyte…
    Do tej pory mam przed oczami minę lekarza i do tej pory głowię się, jak im udało się osiągnąć tak „jekyll’owski efekt” w zaledwie 10 minut…

  15. kasiapyra pisze:

    Byłam z 2 letnią córką w szpitalu (po raz 5, dziecko ma niedobory odporności), ostatni dzień, już kontrolne badania: w płucach ok, oskrzela czyste, gardło też. Zbadamy brzuszek. A na brzuszku żyłka. Skąd tam żyłka? Dziecko z długą i ciężką historią chorób, więc dr prowadząca biegnie po konsultacje. Przychodzi druga, bada bada wszystko ok, tylko ta żyłka… pobiegła po kolegę. Ten stwierdza, że to nie żarty i idzie po ordynatora, który zabiera ze sobą studentów medycyny. Tłoczą się wszyscy przy łóżku Małej, ja już odchodzę od zmysłów ( co znowu!) a córcia macza paluszek w buzi i obślinionym palcem zmazuje „żyłkę”…

  16. ika pisze:

    Była słoneczna, jesienna niedziela. W sam raz na wypad do sympatycznej knajpki leśniczówką zwanej.

    Jedzenie dobre, okolica piękna, knajpka oblegana. Słabym punktem knajpy była toaleta. Jak to w leśniczówce. Jedna, ciasna klitka.
    Udałam się tam z trzyletnim wtedy synkiem. Wszedł do kabiny i… długo nie wychodził, więc pod kibelkiem ustawiła się już całkiem spora kolejka…
    Po jakimś czasie słyszę (kolejka też) głosik synka z kabiny. Mamusiuuuu, czy możesz tu przyjść, bo ja sikałem i…. coś mi wyszło z pupy…
    Nie miałam odwagi spojrzeć na kolejkę.
    Weszłam do kabiny zastanawiąjąc się, czy można się z niej wydostać przez jakieś okienko. Niestety. Musieliśmy wyjść mijając kolejkę 😀

    P.S. Zaniepokojonym donoszę, że to, co wyszło było najzwyklejszym kawałkiem g… 😉

  17. ewa pisze:

    Mam dwie córki, każda inna jakby od innej matki (czy ojca) jak kto woli. Młodsza to tak szczęściara nigdy nie zdarzyło się jej wdepnąć w kupę psa, zawsze czyściutka, ostrożna, a starszą coś jakby do nich ciągnęło, czasami nawet nie myję butów tylko wyrzucam bo smród jest tak ogromny że mnie cofa. Pewnego sobotniego dnia wybraliśmy się na wesele do mojego szwagra więc uroczystość bardzo rodzinna, dużo gości pięknie ubranych, a moja córka biegała sobie wraz z innymi dzieciakami dookoła budynku w którym się bawiliśmy, w pewnym momencie wpada przytula się do mnie cała brudna i śmierdząca, pytam co się stało, jak, gdzie- okazało się że wpadła do szamba za budynkiem, kurna biegało z nią kilkanaścioro dzieci i żadne nie wpadło w to g…o tylko ona, wierzcie mi smród był jeszcze większy niż psia kupa.

  18. KK pisze:

    Kuzynka (teraz już duża pannica) swego czasu, jak wszystkie dzieci, chodziła do przedszkola. Od jakiegoś czasu panie przedszkolanki miały „śmierdzący problem”, gdyż codziennie jedno z dzieci zamiast pójść do toalety, robiło kupkę gdzieś w sali (żeby utrudnić zdemaskowanie winowajcy, codziennie było to oczywiście inne miejsce). I pewnego pięknego dnia dziecię przyszło z przedszkola z historią tygodnia na ustach. Wszystkie dzieci bawiły się w sali, biegały, ale oczywiście tylko ona musiała wdepnąć w ową brązową niespodziankę. Całą relację zakończyła słowami: „i panie sprawdzały potem wszystkim dzieciom majteczki, ale mnie nie, bo przecież w swoje bym nie wdepnęła”:)))

  19. Mammuna pisze:

    Gdy doszło do zdarzenia nie byłam jeszcze tak doświadczoną mamą jak teraz, dokładnie o połowę. Wtedy tylko Panna A. oraz Panna I. przysparzały mi rodzicielskich trosk. Dzisiaj gdyby Panna G. albo Kawaler A. wywinęli taki numer pewnie bym tylko wzruszyła ramionami. A to było tak:
    Panna A. była już tak urośnięta ze przesypiała spokojnie do świtu, tylko Panna I. jeszcze nocami męczyła moje wyrostki mlekodajne. Wiec często czułam się bardziej jak zombi niż rodzic. Jednak jak na zombi przystało miałam bardzo wyczulony sen na szelesty i inne odgłosy dziecięce. Pewnego razu śniło mi się że ktoś włamał się do naszego mieszkania i swobodnie szabruje gdy my śpimy. W pewnym momencie zorientowałam się że to wcale nie sen, słyszę jak ktoś chodzi po kuchni i sapie. Wyglądam przez okno, ciemno wszędzie.Próby obudzenia mężowego spełzły na niczym, więc ostrożnie z duszą na ramieniu ruszyłam. Wchodzę … i widzę jak ,,ktoś” chowa się za otwartymi dżwiami lodówki i sapie… sapie… Zaglądam, a tam… roczna Panna I. siedzi nad pojemnikiem margaryny, mieszając tłustymi łapkami w środku. Na głowie, twarzy piżamie zalega gruba, tłusta warstwa. Krótkie kłaczki włosów ułożone w fantazyjny irokez. Wokół małej postaci na podłodze prawie idealny okrąg tłustej warstwy, a kartoflany nosek zaklejony z rosnącymi i malejącymi balonami margaryno-fąflastej mazi. Zaskoczona wolno pytam: Córka…co Ty…robisz? – Łodna byłam! … – Yyyyyy??
    Po dokładnej lustracji okazało się że tłuszcz dostał się również do uszu, miedzy palce u stóp oraz miejsca przeznaczone do wydalania ( do tej pory zastanawiam się jakim cudem) już do świtu nie zasnęłam, a cały dzień byłam jak podwójny zombi.

  20. Szczepienie: wcześniej urwałam się z pracy, pobiegłam do przedszkola, wzięłam córkę, wrzuciłam do auta, wysiadam, biorę na ręce, na recepcji daje książeczkę zdrowia, Pani mówi, żeby wchodzić, bo nikogo nie ma, wchodzę. Sadzam małą na kozetce i nagle patrzę: na jej twarzy wielki motyl… Były urodzinki kolegi i taka Pani ich malowała. Lekarka się śmiała, pielęgniarka jeszcze bardziej…:)a ja się dziwiłam jak mogłam nie zauważyć wcześniej.

  21. unthinkable pisze:

    Kuzynka lat ponad 30, bezdzietna, często słyszała że to już czas na nią, że mąż jest a dzieć gdzie? Ona zawsze tłumaczyła brak potomstwa wstrętem do dzieci cyt.: „one się tak okropnie ślinią”. Nic to, ciotki swoje wymarudzić musiały a ona wymówkę uznawała za odpowiednią.
    Wigilia A. D. 2008, liczna, wielopokoleniowa rodzina przy stole. Najmłodsze dziecko było oczywiście rozchwytywane przez ciotki, przekazywane sobie z rąk do rąk i karmione czym się da. Barszczyk, czekoladka, pieróg, czekoladka, rybka, czekoladka… W końcu potomka wetknięto siedzącej jeszcze nad talerzem kuzynce bezdzietnej. Kuzynka oczy przerażone miała, usadowiła malucha przodem do stołu, akrobacje między ciotkami sprawiły że dzieć oczy zrobił większe niż u przerażonej kuzynki i jak się nie shaftuje do talerza…
    W tej sytuacji ślinotok byłby dla kuzynki małym piwem.
    Kuzynka dzieci nie ma do dziś, my za to mieliśmy noc wigilijną z głowy…

  22. Maryla pisze:

    Co prawda sytuacja zdarzyła się kilka lat temu, ale do teraz mam wyrzuty sumienia. Nie wyrabiałam się z papierkami w pracy i część zabrałam do domu. Wiedziałam, że na drugi dzień będzie to samo, więc przybory, m.in. korektor w pędzelku zostawiłam w domu. Wcześniej uczuliłam córkę żeby ich nie ruszała. Wróciłam z pracy, korektora nie było. Córce dałam wykład, jeszcze zła na nią byłam, że udaje, że nie wie gdzie jest. Jednak ona nie była winna, tylko wówczas 3 letni syn, a ona go kryła. Zorientowałam się dopiero, gdy zobaczyłam syna całego umazanego w korektorze, a za nim kroczył nasz czarny kot, któremu syn tylko „domalował” białą grzywkę. Cóż przeróbka kota na białego nie udała się bo zniecierpliwiony zabiegiem kot uciekł.
    Dodam jeszcze, że syn chyba malarzem zostanie bo ostatnio wrócił z półkolonii szczęśliwy, że pan woźny dał mu pędzel i mógł razem z nim ściany malować. Szkoda tylko, że woźny zapomniał pomocnikowi rękawiczki założyć…

  23. aostra pisze:

    Kilka tygodni temu było wesele w mojej rodzinie. Związek postanowiła zawrzeć siostra mojego M., czyli szwagierka. Oczywiście wszystko miały być na cacy, tak zażyczyła sobie teściowa. Ba, kupiła nawet swojemu wnuczkowi, a mojemu synowi,(obecnie 15miesieczny szkrab) BIAŁY GAARNITUR !!! Dla mnie to już oznaczało katastrofę…. I się nie myliłam.Syn usiadł dumne na swoim krzesełku, Panna Młoda wycackana, czekamy na Pana Młodego, ąż tu nagle czuć mały smrodek. Myślimy, jest upał, zaduch, to pewnie dlatego. Właczamy wentylatory. Smród nadal. Pojawia się Pan Młody z rodziną. Wszyscy kręcą nosami. Wykupiny, błogosławieństwo. czas ruszyć do kościoła. Biorę w końcu Młodego na ręcę, i wszystkim ukazuje się… brązowe plamsko na bialutkim garniturku… Mi wstyd, wszyscy w śmiech. Myślę, co ze mnie za wyrodna matka. Ale Matka naszykowana. Hop siup! Przewinięty, wymyty, i postawiła na swoim, że poszedł w zwykłych krótkich gatkach.

  24. Gosiaczek pisze:

    Nie wiem czy nasza historia zaliczy się do tematu no ale nawet jeśli nie to może komuś poprawi humor. Pewnego razu nocawał u nas mój siostrzeniec lat 7,wieczorem gdy i on i nasza córa już spali ja z małzem siedzieliśmy jeszcze w kuchni dyskutując nad sprawami organizacyjnymi dnia nastepnego. Nagle do kuchni wchodzi zaspany Adaś,bez słowa otwiera szafkę pod zlewem i zaczyna sikać do kosza na smieci 🙂 I ja i małż siedzielismy jak zaczarowani 🙂 Młody za to skonczył sikać i jak by nigdy nic wrócił do łużka i poszedł dalej spać. Pierwszy z szoku otrzasną się mąż komentując krótko „dobrze że nie talerze” Biedak zaspana chyba zapomniał że nie jest u siebie w mieszkaniu i kuchnia pomyliła mu się z łazienka.

  25. kasiula pisze:

    no dobra to rzutem na taśmę i ja..historia z dziś: młoda lat 2 i ciut woła „mamuś kupee” no to ja mówię spokojnie (bo dziecko „nauczone już czystości”) -„trzymaj kupkę,trzymaj” wiecie mówi się tak do dzieci czasem… i idę z nocnikiem do niej a dziecię wzięło sobie dosłownie co mówiłam… ja patrze a tu kupsko rozgniecione dziecięcymi rączkami w majtach…myślałam, że wsadzę ją razem z tymi majtami do pralki niech się wypierze…od razu kąpiel, ja załamana siedzę na brzegu wanny a ona patrzy maślanym wzrokiem i pyta”mamuś mutno ci” i się przytula..no jak tu się złościć?! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *