I to nie tak, że co druga niedziela, to wyciąga rower, karnie się dookoła bloku i już. Tylko jak ma coś do załatwienia, to wsiada i jedzie. Na zakupy na przykład.
Przy okazji odradzam wożenie truskawek w koszu na bagażniku, a jajek w plecaku.
Skutkiem tych jazd jest co prawda siny i obolały tyłek, ale jaka radość! Dzisiaj nawet holenderkę z lat 70-tych matka z piwnicy rodziców wyciągnęła i umyła, i obiecała sobie, że ją do domu weźmie, ale na razie na kleszczu się tylko skończyło.