Whats up doc?

Czasami w życiu robię coś głupiego. Niby z góry wiem, że to głupie, ale jednak robię, żeby sprawdzić, jak to jest. Tak było na przykład, gdy wychodziłam za mąż albo brałam kredyt hipoteczny we frankach. Ryzyk-fizyk, a nuż się uda. Kredyt we frankach nadal jest ze mną.

No w każdym razie znowu to zrobiłam.

Kto siedzi u mnie na fejsie, ten wie, że ja jestem ogólnie chorobowo-marudna. Cierpię od lat na migreny, stany depresyjne, a kilka lat temu zaczęły mi pękać paznokcie i wypadać włosy. Ostatnio tak bardzo zaczęły mi wypadać, że się faktycznie zatroskałam i nawet zrobiłam badania. Tarczyca, żelazo, ferrytyna i jakieś inne cuda na patyku, które lekarkę kosztowały długie minuty spędzone na wypełnianiu kwitów, a mnie 108 zł, pomijając badania na NFZ.

Okazało się, że jestem okazem zdrowia.

Wszystko mam w takim porządku, że Perfekcyjna Pani Domu takiego porządku to nawet w snach nie widziała. No to koleżanka szanowna mówi: “Może masz grzyby czy coś?” I nie miała na myśli suszonych borowików ani zawilgocenia na ścianach. I kiedy przypadkiem znalazła w sieci ciekawe badanie, podrzuciła. W Gdańsku, za darmo, na grzyby, pasożyty.

– Jak za darmo, to na bank coś ci znajdą – przemówił poznański sceptycyzm Marjanny, jednak uznałam, że trzeba mieć trochę wiary w ludzi i się zapisałam.

Po kilku dniach zadzwoniono do mnie z przychodni, aby umówić mnie na wizytę. Na pytanie o przebieg badania pani odpowiedziała, że odbywa się za pomocą biorezonansu. Fajnie, myślę sobie, na rezonans się czeka ze 2 lata albo płaci 300 zł a tutaj za tydzień i za friko i do tego BIO!

Wszystko, co bio jest lepsze, prawda?

Dopiero później doczytałam, że biorezonans to bada jakieś drgania organizmu jakimiś czujnikami trzymanymi w rękach, więc logiczne, że zwątpiłam. Ale jak to ja: głupotę czasami wybieram, zamiast zdrowego rozsądku. Umówiłam się na badanie i z facetem na kawę tego samego dnia. Uznałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, jak to się mówi, aczkolwiek facetów nie traktuję jak kawałki mięsa.  Zwłaszcza tych całkiem do rzeczy (chociaż zgodził się być pieczenią).

Na badanie dojechałam.

I wpadłam w szpony konowała typu dr Zięba&CO, oddział Gdańsk – Wrzeszcz.

Przywitał mnie otyły starszy pan, który najpierw mnie zważył i wytknął mi, że mam za mało mięśni, za dużo tłuszczu, zwłaszcza trzewnego. Jakby spojrzał na siebie, to mógłby dojść do jeszcze bardziej przerażających wniosków. Następnie dał mi do jednej ręki metalowy przedmiot, a po drugiej zaczął mnie smyrać jakimś czujnikiem. Po chwili stwierdził, że nie da się mnie zbadać, gdyż mam napiętą skórę i muszę się rozluźnić. Mnie śmiech rozluźnia, więc pomogło i udało się mnie zbadać. I wyobraźcie sobie, że po minucie smyrania mnie czymś, co wyglądało jak zwykła wtyczka od słuchawek, okazało się… że więcej we mnie siedzi robali teraz, niż będzie siedzieć po śmierci.

No to się pytam z trwogą: – Co teraz, doc???

A on mi mówi, że teraz to mnie czeka TERAPIA. Myślę sobie – luzik, na jedną już chodzę trzeci rok, więc jeszcze dla śmiechu spytałam, ile mnie ta terapia będzie kosztować. Otóż psze państwa, 3 spotkania to łącznie 180 zł. I na każdym spotkaniu, w zależności od wyników badań otrzymam zestaw odgrzybiaczy i odrobalaczy, które łącznie będą mnie kosztować 500 zł. Tylko. I bez nich nigdy nie poczuję się lepiej.

Dziwne, bo wstałam, ubrałam się, wyszłam, wypiłam kawę i zjadłam sernik w towarzystwie pieczeni, wróć! faceta, z którym się umówiłam i od razu poczułam się lepiej!

Właśnie tacy ludzie jak pan doktor mordują mniej inteligentnych ludzi niż ja wlewami z cholernie drogiej witaminy C. Właśnie tacy.

Jeśli podobał Ci się wpis – udostępnij,
a będziesz mieć mniej tłuszczu w trzewiach 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *