Wnioski umarlaka

Podczas mojej ciężkiej i prawie śmiertelnej choroby nauczyłyśmy się z córkami wielu ciekawych rzeczy. Po pierwsze przekonałam się, że faktycznie złego diabli nie wezmą. Bo gorączkując 5 dni pod rząd i plując jakimiś dziwnymi wydzielinami byłam pewna, że umieram. A jednak nie. Przeżyłam i chociaż jeszcze nie mogę powiedzieć, że jestem zupełnie zdrowa, to mam się całkiem nieźle. Czyli złego jednak nie.

Nauczyłam się także, że jak człowiek cały dzień chodzi w piżamie, to nic złego się nie stanie. Bo ja zawsze wstawałam dzielnie, prysznic, mycie ząbków, jeansy z bluzeczką. A teraz chodziłam w piżamie i nic. Nawet z nieba nie ciskało piorunami. Ba! Nie trzeba się myć codziennie! Owszem, nie pachnie się wtedy za ładnie, o czym mi nawet Córka Druga powiedziała („Fuj mamo”), ale też da się to przeżyć. Zresztą sypiam sama, więc co mi tam. Nie będę się w gorączce prawie 40 stopni rozbierać, włazić pod prysznic i takie tam, narażając się na omdlenie i rozwalenie łba o umywalkę.

Trzeba mieć w domu dres. Bo piżama się szybko przepoci. Trzy piżamy też. Doszłam do tej mądrości, gdy trzęsąc się z gorączki leżałam w fioletowych rajstopach, spódnicy i sweterku pod kołdrą i było mi pioruńsko niewygodnie. Gdy tylko wyzdrowiałam kupiłam sobie dres. A dokładnie trzy dresy, z których dwa okazały się za krótkie. Nigdy więcej nie kupię dresu w Biedronce.

Jeśli chodzi o inne doświadczenia, to dzieci jednak wolą, jak matka jest się w stanie wykąpać i umyć zęby. I są niezwykle szczere w swojej ocenie i dopingują do użycia mydła i dezodorantu, chociaż same zazwyczaj mają problem, żeby porządnie umyć sobie buzię. Do tego potrafią same znaleźć sobie ubrania w szafce i potrafią się dzielić („Mamo, pożyczę majtki od CD, bo swoich nie mogę znaleźć”). Faktem jest, że dzieci uwielbiają zakładać spódniczki w kratkę do rajstop w paski i bluzek w kropki, ale jak się ma 40 stopni gorączki, to i tak się z dziećmi po Riwierze czy Manhattanie nie paraduje.

W chorobie także łatwiej nauczyć dziecko podcierania tyłka („Albo sama sobie podetrzesz, albo będziesz tak stała z gołym tyłkiem, bo ja z łóżka nie wyjdę!”).

I ostatnia rzecz, jakiej nauczyłam się w chorobie: dzieci zawsze, ale to zawsze znajdą sobie coś do jedzenia. Jak nie banana, to parówkę, jak nie parówkę, to kawałek suchego chleba, jak nie suchy chleb to…. przeczytacie na końcu.

Dzieci z kolei nauczyły się, że matka z gorączką jest nie do ruszenia i żadna informacja, także „zrobiłam kupę, chodź wytrzeć mi pupę”, nie przekona jej do wstania z łóżka. Jak matka nie dycha, to trzeba iść do dziadków. I nauczyły się wyszukiwać sobie jedzenie…. ale o tym na końcu.

Dziadkowie zaś przekonali się, że … dzieci zawsze znajdą sobie coś do jedzenia, a krówki to długo na wierzchu nie poleżą.

Od kilkunastu dni sypiam ze stoperami w uszach. Kupiłam sobie takie w postaci plasteliny pachnącej nieco anyżkowo. Dzisiaj nakryłam Córkę Drugą na tym… jak mi te stopery zjadała. Ta nie zginie z głodu.

Widzicie, jaka Matka Sanepid jest pozytywna? Nawet z choroby wyciągnęła wnioski na zaś.

 

27 odpowiedzi na “Wnioski umarlaka”

  1. Asia pisze:

    Jako świeżo upieczona matka zamierzam również wyciągnąć wnioski na zaś 🙂

  2. Marines poprostu.Ty od kamuflowania, Córy od szukania pożywienia i roboty rozpiznawczej co u Sojuszników, Dziadkow znaczy sie

  3. Malina Lech pisze:

    Ze wszystkiego da się wyciągnąć pozytywne wnioski, np. „Jak przeżyć tydzień z dzieckiem w szpitalu i nie zwariować” lub „Matka na półmetku u córki – i co dalej?” 😉

  4. Jadźka pisze:

    Dres jest, suchy prowiant na co najmniej dwa dni – jest, czyli mogę spokojnie się rozchorować 😉

  5. Brygida pisze:

    Matko uwielbiam Cię po prostu.
    Sucharów niet ale chrupki ryzowe są, dres jest , klej jest … można chorować 🙂

  6. Jacquelane pisze:

    Suchy prowiant to nie muszą być sucharki. Mój syn kiedyś wysypał kaszę jaglaną na podłogę i w takiej postaci ją żarł. Przyklejała mu się do ręki, a on ją oblizywał. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ugotowaną pluje, a suchą wcinał i mu bardzo smakowała.

  7. Warto pośmierdzieć jak się choruje, bo jak już człowiek wyzdrowiawszy weźmie prysznic, to się czuje, jakby zmartwychwstał 😉
    (Zwłaszcza jak woda ma 40 stopni a nie ciało zanurzone)

  8. Agnieszka pisze:

    Nie wyobrażam sobie mieć takiej gorączki i w ogóle tak się czuć przy dwójce dzieci. Kobiety są jednak ze stali.

  9. Anka77 pisze:

    … czyli jest bosko :o))) keep it this way :o))))

  10. mamahania pisze:

    Dziadkow nie dopisalas do listy. Dziadkowie sa do chorowania potrzebni,zeby dzieci mialy u kogo krowki wyzerac. Ja dziadkow pod reka nie mam. Znak,ze chorowac nie moge…

  11. super wpis 🙂 ZDRÓWKA MATKO!

  12. Agnieszka pisze:

    Wróciła Ci wena 🙂 Wpis super. Ja chciałam tylko dodać, że przy temperaturze 36,6 st. to jednak lepiej nie chodzić w piżamie cały dzień, bo można zdziadzieć. I jeszcze jak książę (rycerz?) na białym koniu przyjedzie (albo OB ;)) to słabo go (ich? ;)) tak w piżamie przyjąć 🙂
    Ale przy temp. 40 st. to lepiej jednak się nie ubierać tylko w tej piżamie leżeć w łóżku, od czasu do czasu zmieniając przynajmniej „górę”.
    Pozdrawiam serdecznie!

Skomentuj mamahania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *