Zdobyłam się na odwagę!

Wbrew pozorom nie jestem odważną osobą. Ja wiem, ludzie myślą, że jak sama dzieci wychowuję, a do tego mam nienormalną pracę, bo taką, że nie wychodzę z domu, a jednak liczę, że będzie co do gara włożyć, że chodzę na imprezy w durnych przebraniach Mary Poppins, to jestem wręcz synonimem wyrażenia “życie na krawędzi”.

Nie, tak nie jest. Przy moim łóżku, w miejscu, w którym moja prababcia zapewne miała obraz z Józefem, Maryją i Józefem, wisi w ramkę oprawiony cytat z Marka Aureliusza:

“Nie niepokój się o przyszłość. Staniesz bowiem tam, gdy będzie potrzeba, uzbrojony w ten sam rozum, którego zażywasz wobec wypadków bieżących.”

Powtarzam sobie te słowa co wieczór jak modlitwę, w przeciwnym razie drżałabym na dźwięk każdego telefonu, dzwonka lub pukania do drzwi i na widok koperty z urzędu w skrzynce pocztowej. Ja po prostu nie czuję się w życiu kompetentna.

Zanim coś zrobię, zanim podejmę jakiś ważny krok, sprawdzam, czy aby na pewno ma szanse na to, by okazać się krokiem dobrym. Pytam rodzinę, znajomych, zaglądam na Googla, czytam w książkach, małymi kroczkami dochodzę do celu, za każdym razem robiąc podsumowanie, czy aby na tym etapie wszystko jest w porządku i czy aby niczego nie zepsuję i nie wezmę na swoje barki kłopotu, zbyt dużej odpowiedzialności, czy na bank to będzie dobre dla mnie i dla moich córek, bo przecież jeśli zaryzykuję i spieprzę, to będzie to tylko i wyłącznie moja wina. Moja przyjaciółka Aneta zwykle wtedy mówi, że za dużo myślę.
Może i tak.

Chciałam jednak zaznaczyć, że czasami mi się udaje. A to kupię samochód, a to wyjadę do Grecji, a to w końcu zapiszę dzieci na warsztaty uważnego myślenia, chociaż nie wiem, czy to nie sekta jakaś. Potem mówię do córki, że ona idzie na warsztaty, a ja w tym czasie na kawę z Agnieszką. Ona się pyta, co to za Agnieszka, a ja, że to ta, której narzygała na podjazd.

Mniejsza o to. Robię postępy. Niektóre są naprawdę warte odnotowania. Jak dzisiaj. Po wielu, wielu miesiącach przejeżdżania obok, sprawdzania, czy dam radę, czytania, oglądania poradników na YT, pytania dziadka, przygotowana na najgorsze, z drobnymi w kieszeni pojechałam… na bezdotykową myjnię i umyłam samochód.

Tak po prostu, chociaż nie wiedziałam, gdzie myjka, gdzie szczotka, dlaczego mi to piszczy, a nie przyjmuje kolejnej monety. Zwyczajnie umyłam auto!

Następnym razem odważę się na woskowanie na gorąco!

6 odpowiedzi na “Zdobyłam się na odwagę!”

  1. 100krotna pisze:

    Nóg czy samochodu? 😛

  2. Ania pisze:

    Wk.rwia mnie RODO. Grzebałam właśnie w Twoim archiwum i przy każdym odświeżeniu strony musiałam wciskać „zgadzam się”. Pierdźyliard razy. Szukam jakichś opisów nt rozwodu, rozprawy i całej tej .ujni. Jest coś takiego u Ciebie? W tym roku czeka mnie rozprawa. Boję się tego co może odwalić przyszły ex i szukam jakowejś pociechy w sieci. No bo ileż mogę siedzieć i rozmyślać, że mam prawie 38 lat i życie mi się chyba skończyło… ?? jakby cuś to daj namiary na notki, bo nie mogłam nic znaleźć oprócz noty o wizycie kuratora z 03.02.2015. Z góry bóg zapłać za pomoc. Pozdrawiam, Ania (odpowiedzi będę szukać w komentarzu pod wpisem)

    • Matka Sanepid pisze:

      Hej,
      nic o rozwodzie raczej nie było. Pojechaliśmy razem, rozprawa 30 minut, po kolejnym kwadransie koniec. Pojechaliśmy po wszystkim na obiad do KFC 😉 U nas było łatwo, bo sami podpisaliśmy porozumienie między sobą dotyczące wychowania dzieci, a alimenty już były ustalone. Polecam jednak rozmowę z eks w towarzystwie mediatora, jeśli się o coś spieracie. Lepiej przy kimś niż w domu lub dopiero na sali sądowej.
      Jeśli szukasz pociechy, to ja nie żałuję. Bardzo mi się poprawiła jakość życia, chociaż też ma ona związek z tym, że poszłam na terapię. Niby rozwód prosty, ale i tak musiałam się z niego otrzepać.

  3. Agniecha pisze:

    Matko Courage, no chyba się zainspiruję. Chodzę mentalnie oraz realnie dookoła myjni bezdotykowej od paru lat. Bo innej u nas nie ma w pobliżu. A auto w międzyczasie obrosło stalaktytami, stalagmitami i w ogóle wygląda już jak grota solna na 4 kołach. Więc serdecznie Ci dziękuję za ten dla mnie wyjątkowo ważny wpis. Może w tym roku? Się odważę?
    Pozdrawiam!

    • Matka Sanepid pisze:

      Polecam. Nie boli. Wrzucasz monety, bierzesz lancę, wciskasz przycisk i lecisz. Najpierw płukanie z pianą, potem szczota, na koniec spłukanie. 7 zł.

      • Monika pisze:

        A ja od kilku dni zastanawiam się jak mam umyć auto przed oddaniem do wypożyczalni (chociaż go jeszcze nie wypożyczyłam), bo też tylko taka myjnia w mojej wiejskiej okolicy… już nawet przez myśl mi przeszło, że za drobną dodatkową opłatą poproszę miłego Pana za stacji benzynowej, bo myjnia przy tej stacji jest. Myślicie, że ten Pan się zgodzi? Bo ja im bardziej myślę o tym myciu tym bardziej widzę siebie latającą za i/lub na tej lancy (czy jak to zwał), i tym bardziej zastanawiam się jak go umyję od góry, bo ja niska jestem a auto wysokie, takie niby dostawcze.

Skomentuj Ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *