Kupiłam sobie stołeczek. O taki tam prosty – do wchodzenia i siedzenia. W Ikei są takie, ale na portalu aukcyjnym był nasz – polski, do tego tańszy o dwie dychy od szwedzkiego i z przesyłem wychodził korzystniej, niż gdybym miała wsadzić tyłek w auto i jechać do Gdańska.
Kupiłam. Dostałam we fragmentach. Z instrukcją obsługi. Na jednej kartce, dodam. Gdyby to był stołek z Ikei… I miał tak samo jak ten: 7 elementów i niecałe 20 śrubek, to instrukcja obsługi miałaby 14 stron. Ale to był polski stołek, więc instrukcja na jednej i żadnego imbusa na stanie. Ba! Tam nawet nie było śrub na imbusa, tylko na chamskiego krzyżaka wszystkie!
Nic to, zabrałam się do składania. W końcu 2 dzieci urodziłam, płyn do szyb w aucie wiem gdzie dolać, to złożę se stołek.
Po godzinie skręcania wszystkie elementy niby się trzymały w kupie, a jednak stołek nie budził zaufania. O czym dobitnie przekonała mnie moja młodsza córka mówiąc:
– Nie sądzę, by ktokolwiek odważył się na niego wejść…
Dziękuję za uwagę.
.
.
.
PS. Później zawołała dziadka. Dziadek przyszedł z wkrętarką i w 10 minut stołek był gotowy.
11 thoughts on “Historia pewnego mebla”