No to Wam opowiem

jak to z tym lekarzem było. Wszystkie matki kochają tematykę lekarską, to będzie taka miła odskocznia od dnia codziennego.

Córkę Drugą bolał brzuch. A że lekarka nasza codzienna jest dosyć dociekliwa, to wysłała CD na USG. Na USG piaskownica w pęcherzu, na wynikach moczu piaski pustyni. No to kazała się zapisać do nefrologa. Pierwszy lepszy przyjmował za miesiąc. To ja telefon do ciotki. Ciotka nefrolog, acz na urlopie, bo połamana. Podobnoż spadła z drabiny, jak zbierała jabłka. Jabłoń za to kazała ściąć. Nie wiem czy wspominałam, ale w mojej rodzinie kobiety są gniewne, mściwe i cholernie inteligentne.

No w każdym razie ciotka przejrzała dotychczasowe wyniki i powiedziała, że Córka dializ mieć nie musi, na raka też nie umiera i poza tym, że sepleni, mam czekać do dziecięcego, bo ten pewnie zleci jeszcze ze 3 badania.

Dziecięcy na enefzety, a enefzety to wiadomo: zatłoczona przychodnia i godzinna obsuwa. Pan doktor był tak zapracowany, że na Córkę nawet nie zerknął, a i wyników badań chyba przywiozłam za dużo, bo zaczął cmokać i jęczeć, że to nie takie, srakie i owakie, ale trzeba zrobić jeszcze jedno. No i nabazgrał na karteczce, co to ja mam  zrobić do tego badania. A że wzrok mój był już mętny, to spytał, czy zrozumiałam o co kaman. Ja, że nie bardzo, bo kurwa mać jestem kulturoznawcą, a nie łapaczem szczochów. Pan doktor się załamał. Wszak poświęcił mi już 3 minuty swojego zawodowego życia, a ja nie wiem o co chodzi i z czym do dziecka podejść. To zaczął tłumaczyć raz jeszcze, tak raz dwa, bo kolejka i chociaż miałam jeszcze pierdylion pytań, powiedziałam, że tak – rozumiem. Pan doktor wykrzyknął „No nareszcie, a co pani nie wie, to sobie pani sprawdzi w Internetach. Następny proszę!”

Od tego momentu już wiedziałam, że widzimy się po raz pierwszy i ostatni, a na znanym portalu o lekarzach napisałam o nim, że jest z niego kawał chuja. A że portal pewnie przez doktorka sponsorowany, to nawet tej opinii nie zamieścił. Powiedziałam OB, że więcej do niego nie pójdę. Znaczy do doktorka. Do OB zresztą też mi nie spieszno. I że ma przelać 150 zł na innego lekarza, bo 150 zł na OB wrażenia nie robi, a na polskiej służbie zdrowia jednak tak.

I zaczęłam szukać innego doktorka. I w tym miejscu dziękuję wszystkim za namiary na wszelkich nefrologów w każdym zakątku Polski. Szczególnie dziękuję Agnieszce z Lęborka. Zlokalizowałam polecanego przez nią lekarza. W Gdańsku, na enefzety.

Przy tej okazji powiem Wam, że jeżdżenia do Gdańska to mam po dziurki w nosie już. Tyle lat do Gdańska w ogóle nie jeździłam (Ikei nie liczę), że mówiłam nawet, że częściej bywam w Amsterdamie, niż w Gdańsku, a w sumie Gdańsk do Amsterdamu podobny, tylko zamiast zapachu trawki unosi się zapach stęchłej ryby. Nie lubię jeździć do Gdańska, bo ja – dziewczyna ze wsi, w Gdyni rodzona, się tam po prostu gubię. A mieszkańcy Gdańska jeżdżą gorzej, niż mieszkańcy Belgii. A powiem Wam, że w Belgii to jeżdżą tak, że gorzej już tylko jeżdżą w krajach muzułmańskich. I to w sumie wiele tłumaczy.

Ale wróćmy do Gdańska. Zlokalizowałam pana doktora na enefzety, zadzwoniłam, a pani mi mówi, że na cito to na czerwiec będzie i podyktowała mi listę wyników badań, które mam ze sobą wziąć. Wyszło na to, że będę musiała z Córką Drugą odbyć drugie starcie: USG, mocz, krew etc., bo do czerwca to mi się wszystko to, co już zebrałam, po prostu zepsuje, straci ważność, do dupy będzie. No to zlokalizowałam pana doktorka prywatnie. Dzwonię tam, gdzie prywatnie, wierzcie mi – tam odbierają od razu, a nie że po dwóch dniach wiszenia na telefonie, a pani mi mówi, że mam być za tydzień. Wpadłam w panikę, bo myślę sobie – tydzień? Czy ja zdążę się oswoić się z tą sytuacją, czy ja nóg nie połamię w tym zawrotnym tempie???? Ale niech będzie. Pytam się, co przynieść na wizytę, a pani mi mówi, że 150 zł. No i że dzieciak też by się przydał, skoro to nefrolog dziecięcy.

To ja do OB, że się poświęcić mogę, że jeszcze raz do tego Gdańska się kopsnę, że 150 zł.

I pojechałam. A jechałam godzinę z minutami, łatwo nie było. Obwodnica stała. Na szczęście w drugą stronę, a nie w moją.

No i dojechałam do tej prywatnej przychodni, a tam…. pusto. Tylko doktor i pani w recepcji, dwóch pacjentów. Umówiona na 18.45 nie zdążyłam się nawet porządnie wysikać, bo o 18.35 pan doktor już nas przyjął.

I wiecie co? On zauważył, że ja przyszłam z dzieckiem. On z tym dzieckiem rozmawiał. On się spytał, czy może ją zbadać, czy boli, czy łaskawie dziecko gębę otworzy, Aaaaa powie. A potem przejrzał dokumentację, zrobił notatki w języku Alagaësii, spytał co dziecko jada, co pije, na którym boku sypia i czy lubi kucyki (no prawie…), spojrzał mi w oczy i powiedział, że…

…w sumie to zdrowe jest, tylko się mlekiem obżarło i za mało pije. Następna kontrola w czerwcu.

150 zł płatne w recepcji.

Włala! I tak to się robi w Polsce.

87 odpowiedzi na “No to Wam opowiem”

  1. Matka Sanepid pisze:

    Była głodna, ale dała radę. Stan zdrowia bez zmian – wciąż piasek

  2. […] (we wtorek jedziemy znowu do nefrologa. O poprzedniej, jakże ciekawej wizycie możecie przeczytać TUTAJ). Muszę pilnować jej diety, między innymi ograniczyć sól, którą  naszej rodzinie […]

Skomentuj Beata Naska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *