Córkę Pierwszą do biblioteki zapisałam. Tak przy okazji Dnia Pluszowego Misia czy innego święta lobby zabawkarskiego. Pani przebrana za marną kopię Kubusia Puchatka opowiadała maluchom o historii powstania pierwszej maskotki, o książkach „misiowych” etc. To sobie pomyślałam: a co tam, 3 zeta nie majątek, a książki gówniarze czytać trzeba (człowiek wie, że z forum na Gazecie wszystkiego się o życiu dowie, ale presja społeczna na czytanie powieści i poradników jest 😉 )
Sęk w tym, że zajęcia były o misiach a Córka Pierwsza z domu wzięła lalkę – bobasa. Bobas – wcześniak, bo ok. 30 cm długości, miał na sobie koszulkę, nie miał majtek i na pierwszy rzut oka widać było że jest dziewczynką. Inne dzieci tańczyły z misiami, Córka z nieletnią naguską . Ale co tam, bardziej się już nie wyróżniała, bo chociaż od reszty dzieci młodsza o dobry rok, to wzrostem taka sama 😉
To zresztą sprawiło, że już przy wyjściu z biblioteki panie z pobliskiego przedszkola chciały mi dziecko porwać. No co ja poradzę na to, że Córka Pierwsza karnie na słowa „ustawcie się w pary” wmieszała się w tłum przedszkolaków i gotowa była pójść z całą grupą? Dopiero moja delikatna interwencja („Córko, wracaj!!! Oszalałaś????!!!) sprawiła, że panie przedszkolanki skumały, że dzieci mają za dużo.
I tak dzięki miejskiej bibliotece, trzem złotówkom i dobrej woli zagospodarowania dziecku czasu, Matka-Sanepid odetchnęła z ulgą, że nie jest najgorszą matką z możliwych i czasami Córce zapewnia rozrywki intelektualne inne, niż oglądanie Świnki Peppy.