10 lat czekania na cud

Znamy się od kilku lat, ale jedynie wirtualnie. Łączy nas podobny wiek – nasz i naszych dzieci, dzieli 400 kilometrów. Ona pracuje w korporacji, a za mąż wyszła, gdy miała lat 21. Dzisiaj ma dwóch synów. Zdrowych i pięknych, ale czekała na nich okrągłe 10 lat…

Na potrzeby tej rozmowy dam jej na imię Małgorzata (sama tak wybrała, pozwoliłam jej). Dwa pierwsze lata małżeństwa upłynęły jej i jej mężowi w miarę beztrosko. Oboje myśleli o dzieciach, chcieli je mieć, ale nie czuli presji. Nie wypatrywali dwóch kresek na teście, po prostu czekali, aż się zdarzy. Sęk w tym, że nie zdarzyło się nic. Po dwóch latach wciąż byli we dwoje. Pierwsza do lekarza zgłosiła się ona.
Każdy lekarz, a było ich może z pięciu, szukał problemu we mnie. Jedni wskazywali na niedrożność jajowodów, inni mówili o PCOS, kazali obserwować cykl, nie słuchali, co do nich mówię albo bagatelizowali wiele informacji, które ostatecznie okazały się ważne – wspomina. – Dopiero po kilku miesiącach mojego krążenia po gabinetach zasugerowano, że zbadać powinien się także mąż.

Mąż, jak to facet, do lekarza poszedł niechętnie, ale zdecydowany na dziecko uznał, że to jednak konieczność. Zaciągnięty do kliniki kilkaset kilometrów od domu poddał się badaniom, których wyniki wskazywały jednoznacznie, że dobrze nie jest.
– Zrobiliśmy tam badania, jednak sama klinika nie bardzo mi odpowiadała. Moje badanie przeprowadzono w obecności męża, bez jakiekolwiek parawanu między nami, co było krępujące zwłaszcza dla niego. Chociaż postawiono diagnozę, to nie zdecydowaliśmy się na kontynuowanie leczenia właśnie tam. Szukanie lekarza zaczęłam na nowo.

Kogo tak naprawdę szukała?
– Jakiejś chemii. Lekarz to nie tylko wiedza i doświadczenie, to także normalny człowiek, przy którym trzeba się czuć swobodnie. Lekarzowi należy ufać i podzielać jego światopogląd. Gdy któryś mi nie odpowiadał, nie podobało mi się jego zachowanie, był zbyt chłodny albo zbyt ckliwy, po prostu rezygnowałam. Musiałam trafić na takiego, który jest sympatyczny, potrafi rozładować napięcie, ale też któremu się po prostu wierzy.
Wertowanie wiadomości w Internecie, pytanie znajomych, umawianie się na kolejne wizyty przedłużały jedynie proces. W tym czasie chęć posiadania dziecka stała się wręcz trudna do opanowania.
Byłam chorobliwie zazdrosna o kobiety w ciąży. Widziałam je na ulicy i marzyłam o swoim dziecku. Co miesiąc rozpaczałam, gdy pojawiał się okres, w małych kalendarzykach zapisywałam możliwe terminy owulacji, starałam się jak najmniej wciągać w to męża, ale i tak trafiłam do psychiatry. Na szczęście jedna wizyta pozwoliła mi wszystko poukładać w głowie.

Znalazła także ginekologa, który jej odpowiadał i do którego dzisiaj wysyła znajomych z podobnymi do jej problemami.
– Wszystkie wizyty odbywały się w jego prywatnym gabinecie, jednak samo in vitro wymagało pojawienia się w klinice leczenia niepłodności. Lekarz współpracował z Invimed, dlatego też skierował nas właśnie tam.

Tym razem jednak atmosfera dużej kliniki im odpowiadała.

– Podobało mi się to, że nikt nam nic nie narzucał. Nie traktował naszego zabiegu „taśmowo”, wiedziałam, że to my podjęliśmy decyzję na podstawie faktów, które nam przedstawiono. Czułam się dobrze podczas badań i w trakcie zabiegu. Dzięki temu, że klinika jest wyspecjalizowana, na każdym kroku poznawałam dziewczyny z podobnymi do moich problemami. Tylko, gdy ja podchodziłam do pierwszego zabiegu in vitro i cieszyłam się, że udało się w moim przypadku wyodrębnić nawet kilkanaście komórek, część z nich mogła pochwalić się tylko jedną lub dwoma, a podchodziły piąty czy siódmy raz do zabiegu. Wiele z tych kobiet było też po poronieniach. Jednak możliwość rozmawiania z nimi, współdzielenie lęków i doświadczeń były w jakiś sposób budujące i krzepiące.

Przeszli kolejne badania, które potwierdziły problemy z płodnością męża i lekarz zalecił mu zmianę trybu życia – ruch, porzucenie nałogów, lepszą dietę. U Gosi wykryto wysoki poziom prolaktyny i chorobę Hashimoto. Uznano, że największą szansę na powodzenie ma przeprowadzenie in vitro. Od chwili, kiedy pojawiły się wątpliwości dotyczące braku dziecka, do tego właśnie momentu upłynęło … 8 lat!

baby-belly-1533541_1280

To co szczególnie zapamiętała z zabiegu, to obraz na ekranie USG.
– Zwykle kobieta nie widzi przecież momentu zachodzenia w ciążę… – wspomina. – A ja widziałam wszystko i czułam, i wiedziałam, że dzieje się to właśnie w tej chwili.

Przeżyła to dwukrotnie, bo zarówno pierwsza próba, jak i kolejna, podjęta po kilku latach, okazała się udaną. Dzisiaj Gosia ma 37 lat i synów w wieku 5 i 3.

– Żałuję, że tyle to trwało. Chciałabym szybciej mieć dzieci, a teraz cieszyć się już takimi odchowanymi. Byłam na nie gotowa już w wieku dwudziestu kilku lat.

Jako kobieta doświadczona chętnie radzi tym, którzy mają macierzyństwo przed sobą:
Czas na rodzenie dzieci, ten najlepszy biologicznie, jest wtedy, kiedy mamy 18-25 lat. Tymczasem rodzimy dzieci coraz później. Chcemy skończyć studia, zrobić karierę, dorobić się, a potem się okazuje, że zamiast mieć dzieci, mamy coraz więcej problemów, by zajść w ciążę. Jeżeli chcesz mieć dziecko, masz partnera, który podziela to pragnienie, nie czekaj, bo może się okazać, że stracisz na to kolejnych 10 lat.

25 odpowiedzi na “10 lat czekania na cud”

  1. U nas też nie było lekko, też bieganie po lekarzach, aż trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności (akurat nie Invicty)… I wreszcie dobry lekarz wiedział co i jak, mamy 5letniego synka a w grudniu urodzi nam się córeczka. Grunt, to trafić dobrze i ufać lekarzowi.

  2. Ania pisze:

    My nie mielismy tyle szczęścia by trafić na dobrego lekarza, kilka lat jezdzenia po lekarzach tak mnie wykończył ,że miałam dość i razem doszliśmy do wniosku, że adoptujemy ,cały proces trwał dwa lata zanim poznaliśmy Nasze Dziecko, wczoraj minęło dwa lata jak nasz smyk jest z nami.

  3. Matka Sanepid pisze:

    koleżanka, która zaszła w ciążę tuż po maturze wciąż ma tego samego faceta i dorosłego syna. Bardzo sobie stan obecny chwali 😉

  4. _inessy pisze:

    bo najgorzej trafic na konowała jednego i drugiego, trzeciego etc….. moglabym o tym tez post napisac 😉
    Ciesze się, ze sie udalo i jest spelniona mama 🙂

  5. Olga pisze:

    Dzieci w wieku 18-25, w naszym kraju?
    Za co je i siebie utrzymać? Jeszcze kiedy są zdrowe to może starczy na jedzenie, bo na pieluchy, dodatkowe szczepienia, leki, przedszkole to z jednej pensji taty to raczej zdecydowanie nie. Ja urodziłam swoje jedyne dziecko w wieku 34 lat, mąż miał 32.
    Wcześniej nie było nas po prostu stać na dziecko, lata po roku 2000 czarny kapitalizm, praca mimo dobrego wykształcenia, studiów podyplomowych średniopłatna i jeszcze nie można było wyjechać, bo nie byliśmy w Unii, więc pracodawca miał koronny argument, że jeżeli coś komuś nie odpowiada to może…..
    Koszty utrzymania dziecka, jak się okazała chorego, astma, celiakia, bardzo wysokie, leczenie głównie prywatnie, nawet za badania państwo nie płaci, dodatkowo brak miejsc w państwowym przedszkolu, oboje rodzice pracujący, rodzina niepatologiczna, więc w naszym wielkim mieście bez szans. Żebym mogła pracować płaciliśmy za przedszkole 1200 zł.
    Kiedy czytam, żeby rodzić wcześniej dzieci to nóż mi się otwiera i to nie w kieszeni.
    Może jeżeli przyszli rodzice mają bogatych rodziców, którzy kupią im mieszkanie, zasponsorują koszty życia, nie wyrącając się przy tym w to życie to wtedy. Ale to raczej w bajkach takie cuda panie.
    Dobrze, że opisaną M stać było na in vitro, dzięki byciu korpoludkiem. Większości ludzi nie stać. Moja koleżanka do 8 miesiąca ciąży z in vitro pracowała, żeby mieć szansę na powrót do firmy, żeby stać ją było na żłobek, prywatny, bo w państwowym nie było miejsc.
    Zawsze warto zauważyć kontekst, w normalnym kraju takim jak np. WB, Szwecja, Niemcy można mieć dzieci, ludzi stać, więc mają, mieszkający tam Polacy również.
    W naszej siermiężniej niepewnej rzeczywistościto to duże ryzyko, bo co kiedy jedno z rodziców zachoruje, straci na długo pracę, albo odejdzie. Chciałam jako młoda osoba przed 20 mieć dwoje dzieci, potem skończyłam studia i skończyły się marzenia a zaczęło życie.

    • Matka Sanepid pisze:

      Nigdy nie wiesz, co Cię czeka. Możesz urodzić przed 40, mając dom, samochód i lokatę, a okaże się, że dziecko jest chore i miliony nie wystarczą, by je wyleczyć. Możesz urodzić będąc średnio zamożną, około 30-tki, pewną, że dzieckiem zajmie się babcia, a babcia nagle umiera, a Twój zakład pracy likwidują. Możesz w końcu rodzić, jakoś sobie radzić, aż któregoś dnia mąż odchodzi, a obcy ludzie muszą Ci przynosić do domu paczki z jedzeniem i ubraniami (trochę moja historia). Ludzie na całym świecie tracą pracę i zdrowie z różnych powodów, a dzieci rodzą się także tam, gdzie jest wojna, głód i chłód. Liczenie, że teraz jeszcze nie, bo nie stać mnie na auto też do niczego dobrego nie prowadzi. A był też czas, kiedy in vitro można było mieć z rządowego programu, ale komuś to też przeszkadzało…

      • Olga pisze:

        Lokata?Samochód? Młodych ludzi nie stać na opłacenie rachunków. Wielu nie ma pracy etatowej tylko zlecenia. Mieszka z rodzicami, bo nie stać ich ani na kredyt ani na wynajmowanie mieszkania.
        Wielka klinika, w której leczenie kosztuje tyle ile niejeden Polak zarabia w ciągu kilku miesięcy, której właścicielami są ludzie żyjący w innej rzeczywistości finansowej, dająca dobre rady, żeby mieć wcześniej dzieci, nie czekać, jest dla mnie jak Maria Antonina i jej ciastka.

        • zadowolona z życia pisze:

          Mamy po 30 lat, dwoje dzieci, drugi samochód z 2015r.i 80-metrowe mieszkanie w Krakowie, bez kredytu, ale z wysoką pożyczką. Mieszkamy bez rodziców i osób dodatkowych. Nie dostaliśmy od nikogo nic, zanim pojawiły się dzieci ciężko pracowaliśmy całymi dniami 6, czasami 7 razy w tygodniu biorąc dodatkowe godziny nawet poza kwalifikacjami. Im Kończyliśmy obydwoje studia dzienne, cały czas pracując w weekendy oraz szkoląc się i ucząc przyszłego zawodu. Obydwoje pracujemy na etatach. Aha, lokatę w banku też mamy. Jak widać da się, tylko trzeba chcieć i dać coś od siebie,a nie narzekać że Państwo nie pomaga. Skoro w Niemczech lepiej to granica wolna…

          • zadowolona z życia pisze:

            I etap umowy zlecenia oraz o dzieło też mi jest dobrze znany. Przepraszam za podwójny wcześniejszy komentarz.

          • Matka Sanepid pisze:

            Spoko. Wywaliłam 😉

          • Olga pisze:

            To wspaniałe, że masz takie udane życie i pracujesz na etacie. Większość 30 latków jest jednak w innej sytuacji.
            Nie wiesz o tym czy udajesz?
            I nie nie są leniwi, nie są nieudacznikami, też bardzo dużo pracują, czasem mając 18 godzinne dyżury a mimo tego, nie mają samochodu z 2015 roku, lokaty i 80 metrowego mieszkania.
            I może opanuj umiejętność czytania ze zrozumieniem, bo jak widzę skończenie studiów dziennych tego nie gwarantuje.
            Życzę ci, mimo buty wylewającej się z twojego postu, obyś miała zdrowe dzieci i nigdy nie musiała się zastanawiać dlaczego płacisz za prywatne leczenie, mimo, że co miesiąc płacisz ubezpieczenie.
            Mnie dziś w wieku 40 lat stać na to, nie wyciągam ręki do państwa, nigdy nie wyciągałam ale wiem bardzo dobrze, że większości młodych ludzi wchodzących w życie nie. Pracuję z takimi młodymi, wykształconymi ludźmi, którzy z pracy prawie nie wychodzą i wiem, że jeszcze długo nie zdecydują się na dzieci a na wysoką pożyczkę tym bardziej.

      • hanka pisze:

        Dokladnie tak.

        • zadowolona z życia pisze:

          Żadna buta z mojego postu się nie wylewa i bardzo dobrze czytam ze zrozumieniem. Poprostu chcę Ci pokazać że nie jest tak jak to przedstawiasz. Mam wielu znajomych którzy mają dzieci, budują domy i nie narzekają tylko biorą dodatkowe zlecenia/dyżury. A takich którzy tylko narzekają na Państwo i swój los też znam-oni nic poza studiami nie zdobili, nie dają nadal nic od siebie, nie chcą się rozwijać i najczęściej za 1500 zł do pracy też im się nie chce iść. Moja pierwsza praca,w czasie studiów opłacana była 3.95 za godzinę- pracowałam tam 5 lat, często na noce, odkładałam zrobione pieniądze, mąż podobnie tylko w innej branży i dzięki temu mieliśmy jak na 24 lata b.dużo pieniędzy na mieszkanie. Z czasem zaczęłam brać dodatkowe prace, doszły też te związane z przyszłym zawodem już za dużo większe stawki. Odmawialiśmy sobie przez ponad 5 wielu rzeczy, nie żyliśmy jak rówieśnicy bo mieliśmy wspólny cel-własne mieszkanie. Samochodu jeszcze długo u nas nie było. Kiedy prowadziliśmy wspólny budżet siadaliśmy z kartką i spisywaliśmy posiłki na cały tydzień i listę zakupów. Nadal to robimy, nie jadamy w restauracjach,z głową podchodzimy do wydatków, chociaż dużo swobodniej niż kiedyś. Super byłoby wejść do domu o 16 i odpoczywać, ale jak coś się chce to trzeba jeszcze trochę popracować, pracujemy mniej niż wtedy kiedy nie bylo dzieci, ale nadal mamy dodatkowe zlecenia poza etatami. Co do niepełnosprawności-znam to dużo lepiej niż Ci się wydaje i zapewne lepiej niż Ty. Wychowałam się z taką osobą i teraz z podobnymi pracuję. I wiem jedno-ich rodzice są niesamowici i też potrafią pracować. Nie mów że w tym kraju się nie da dobrze żyć, jest zgodzi ludzi którzy dobrze sobie z tym radzą. Ps. Odkąd pamiętam korzystałam zawsze z usług medycznych prywatne. Życzę więcej optymizmu i kończę dialog.

          • likorz pisze:

            mnie by bylo szkoda najlepsze, mlode lata przenaczyc na harówę i wyrzeczenia 😀 Kiedy czas na szaleństwo? po 50tce w 80metrowym mieszkaniu?

    • hanka pisze:

      To wszystko zalezy od priotytetow jaakie kto ma w zyciu. Wszystko bym oddala, zeby miec dzieci- na szczzescie udalo mi sie, chociaz to troche trwalo.

      • zadowolona z życia pisze:

        Likorz,a mnie by szkoda było mieszkać całe życie w jednym pokoju u rodziców lub brać kredyt na 120% wartości mieszkania i narzekać że nie mam dzieci, bo mnie na nie nie stać. Do 50 urodzin jeszcze mi daleko. A jeśli chodzi o szaleństwa to ’ studenckie życie’ nigdy mnie nie interesowało, świata trochę zwiedziliśmy i nadal zwiedzamy. Naszą pasją są książki i tego nigdy sobie nie omawialiśmy i nie odmawiamy. Czy masz może jakieś inne szaleństwa na myśli?

  6. Ola pisze:

    Tez mam 8 miesiecznego wspaniałego synka z invitro. Walczyłam o niego 30 miesięcy. Mialam wielkie szczęście -’udalo sie w pierwszej próbie. Został nam 1 zarodek- wracam po niego za miesiąc. Trzymajcie kciuki 🙂

  7. Samira pisze:

    Tfu tfu mnie się udało ..nie mam 30 a mam już prawie 4 i prawie 7 latki 🙂 Kariera odpukać nie ucierpiała choć łatwo nie było 🙂

  8. M pisze:

    Product placement dość grubymi nićmi szyty;)

  9. Pionierka pisze:

    No cóż, ja wciąż na etapie czekania i liczenia na cud, a raczej – na etapie powolnego godzenia się, że cudu nie będzie. Mój partner dzieci ma, wyniki badań dobre. Ja – wyniki badań dobre, drożność, hormony – wszystko. I co? Ano nic 🙁 A czas leci.
    Aha, a dziecko fajnie byłoby mieć w wieku dwudziestuparu lat, ale trzeba najpierw spotkać kogoś, z kim można je mieć.

    • Matka Sanepid pisze:

      Trzeba coś zmienić w życiu. Ja zaszłam w ciążę, gdy OB szukał pracy, ledwo dostałam nową, dopiero co wykończyliśmy mieszkanie i to był najgorszy moment na dziecko 😉

      • Pionierka pisze:

        Gdyby nieodpowiedni moment był taki skuteczny powinniśmy mieć już gromadkę 🙂 Sprawy sądowe, długi, komornicy, brak alimentów od matki dzieciaków… no duże tego było. I nic. Teraz się zmienia na lepsze to może to zadziała.

  10. sinablada pisze:

    Pionierka, pamiętaj, że stres bardzo wpływa na płodność. Ja np. miałam taka sytuację całe 4 lata temu, że staralismy się z mężem o dzidziusia po roku(płaczy, kłótni – ja bardzo napierałam) zwitalismy do kliniki leczenia niepłodności Invimed w Warszawie, po wszelkich badaniach wyszło, że mam minimalne problemy ze zdrowiem ale wskazania do in vitro było jeszcze ze względu na niską ruchliwość plemników męża. Za pierwszym transferem u nas zaskoczyło… ale co niespodzianka, 2 lata póżniej 😀 znowu ciąża już nie in vitro poprostu wpadlismy jak małolaty 😀 myśle, że u nas głowa i napięcie dało się we znaki 4 lata temu 😀 Obecnie czekamy na Jasia 🙂 a Karolina juz 3 lata 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *