Szwagier przyjechał. A wiecie, ze szwagrem trzeba żyć dobrze. W końcu ma wspólną nieruchomość z ojcem moich dzieci i będzie na komunię, jako chrzestny, BMX’a Córce Drugiej kupował. No i najpierw podałam gościom domowe gofry. Trochę do dupy były, bo się maszynka do gofrów zepsuła i piekła tylko z jednej strony, ale z reszty ciasta zrobiłam placki, bitą śmietanę ubiłam i było git. Potem podałam lody. Własnej produkcji. Nutellowe i śmietankowe. Następnie zrobiłam kolację. Ponieważ nie byłam przygotowana dzisiaj na karmienie gości, dałam co miałam, między innymi hiszpańskie zapasy wędliny, ale także pieczywo, sałatkę caprese czy gotowane jajka. Siedzimy, jemy.
– To mówisz, że lody sama zrobiłaś? – spytał szwagier retorycznie.
– No tak…
– Chleb też piekłaś sama?
– Tak.
– I ten dżem to też twojej produkcji?
– Yhy….
– Aż strach spytać skąd te jajka….
– Sama zniosła – odparł mój ulubiony z sarkastycznych mężów…
12 thoughts on “Matka samowystarczalna”