Wieje, leje, zimno jak w listopadzie, a mnie naszło, żeby parówki w cieście zrobić. Wsadziłam więc w auto Córkę Drugą i pojechałam po kilogram świńskich Pikoków (Lidl). Po drodze jeszcze mąka, serki, duperelki, parówki wzięte. I kasuje kasjerka, kasuje, aż słyszę:
– Parówki nie mają kodu. Chce je pani?
– Nie. Tak sobie je wsadziłam do kosza. Bo ładne. Żeby koszyk ozdabiały. Normalnie wsadzam kaszankę i wieszam ją na różowej wstążeczce i dodaję balonika, ale te parówki normalnie wołały do mnie: „Weź mnie i zostaw przy kasie”.
Kur… no!
PS. W rzeczywistości powiedziałam: „Tak, poproszę.” Ech.
Bo to Polska właśnie 🙂