Dzieci poszły do przedszkola. Obie córki naraz. Bo wczoraj była tylko Córka Pierwsza, a powinna była iść Córka Druga, jednak wyszło jakoś na odwrót. Ale dzisiaj Halloween, więc poszły na bal. Teoretycznie w strojach kotów, jednak Córka Pierwsza bardziej straszyć będzie gruźliczym kaszlem, który wczoraj wziął się nie wiadomo skąd, z Córka Druga strupami na czole i nieumytymi zębami, bo się nam zapomniało.
W ogóle są takie poranki w życiu każdej matki, kiedy nawet sznura do wieszania znaleźć nie może. Dzisiaj był taki poranek, że szkoda gadać. Głównie dlatego, że CP nie może przestać gadać.
– CP, może jednak zostaniesz w domu? Kaszel masz…
– A kiedy będzie znowu bal Halloween?
– Za rok…
– A ile to jest za rok?
– Za 12 miesięcy.
– A ile to jest 12 miesięcy?
– W pizdu dużo… – tak chciałam odpowiedzieć* cytatem z Killera 2 (z czego cytat, to jest tylko „w pizdu”), ale nie odpowiedziałam, tylko poprosiłam o to, żeby zamilkła na wieki i się ubrała. I przestała kaszleć, bo jak nie przestanie, to nie pojedzie do przedszkola. Córka wciągnęła powietrze, lekko posiniała, odchrząknęła i zaczęła zakładać buty.
Córka Druga się gramoliła. Im bardziej się ją popędza… nie, przepraszam – prosi o to, by nie ruszała się jak mucha w smole – tylko o to, tym bardziej Córka Druga przestaje być żywym srebrem. Jak już się wgramoliła do fotelika w aucie, a ja usiadłam ze kierownicą Hondy, Córka Pierwsza spytała:
– A co dzisiaj jest za dzień?
– Chujowy… – tak chciałam odpowiedzieć, zwłaszcza że Honda mi zgasła natychmiast po tym, jak docisnęłam gaz. – Czwartek jest.
– A co było wczoraj?
– Środa.
– A przedwczoraj?
– Cholera jasna, możesz mi dać chwilę na ogarnięcie się???
– Już się ogarnęłaś? – spytała po 10 sekundach.
Fak. Poranek z dziećmi. Halloween. Na mieście szajba, jakby się 3 wojna szykowała. Jedynie pani na straganie ze słodyczami była rozgarnięta i sprzedawała cukierki na kilogramy.
– Starczy mi tyle?
– Niech pani po trochu daje, to starczy.
No to się czuję przygotowana do Halloween. Jak zwykle od 5 lat przebiorę się za… uwaga! niewyspaną matkę i będę straszyć ludzi na wiosce podkrążonymi oczami i ruchami nieskoordynowanymi. Cukierki są, dynia jest, włos rozwiany. Można świętować.
* Ojciec Biologiczny sam sobie gotuje i sam to zjada. Wczoraj napisał mi: „Nie wiedziałem, że 400 gramów, to jest w pizdu ugotowanego ryżu”. To już wiadomo, czym się szanowny będzie żywił przez kolejne 4 dni.
Matko! Uwielbiam czytać Twoje wpisy- jesteś odzwierciedleniem moich moich myśli 😉
Śmieszne jest to, ze w Polsce z takim wielkim hukiem świętuje się halloween. Mieszkam w Anglii gdzie ponoć halloween jest od lat kultywowane. W zeszlym roku mieszkałam w 70cio tysiecznym miasteczku, w domku i to nie na peryferiach i nikt nie zapukal do drzwi, nikt nie zrobił psikusa, a co lepsze, nie widzialam zadnej przebranej osoby:). W tym roku przeniosłam się do 200tysiecznego miasta i jedyna różnica jest taka, że wracając w nocy z pracy widzialam poprzebierane osoby wychodzace z barów. Może w Ameryce jest większy szał..albo my za bardzo wierzymy filmom ;).
U nas nikt niestety po cukieraski nie zagląda – a szkoda 🙂 Nie widziałam ani jednego przebierańca. A sama w tym roku nie miałam nawet czasu na wydrążenie dyni, choc tak bardzo to lubię…
hahaha jak moja ciągle pyta DLACZEGO DLACZEGO to w końcu mówię jej- a zadaj wreszcie jakieś mądre pytanie! i mam chwilkę ciszy, bo … chyba myśli 🙂