Matka resztkami sił wybrała się wczoraj do instytucji finansowej. Z Córką Drugą. Córka wspięła się na bujany fotel, przybrała uśmiech numer 3 (ten najbardziej krasnalkowaty, rozmiękczający serca) i grzecznie zagadała do pani:
– Yyyy?
Pani dała jej ulotkę, którą CD z wdzięcznością w oczach zaczęła przeżuwać. Co tam oprocentowanie na koncie oszczędnościowym, co tam 0 opłat i prowizji… Papier i farba drukarska to jest to! Miłość do wydruków odziedziczyła po dziadku, na pewno! Po kwadransie zaczęła wchodzić na fotel i schodzić z niego sapiąc, jakby co najmniej podnosiła ciężary niczym sztangista na olimpiadzie. Rozłożyła tym panie w banku na łopatki, bo „tak jej ciężko, a ona dzielna”. Ta, jasne, a że Matka tego 13-kilowego kloca na plecach w MT przywlokła, to już nikt nie zauważył. Potem jeszcze pokręciła się w fotelu śmiejąc się, chichocząc, parskając wręcz, więc cały bank, łącznie z kierowniczką oddziału przestał obsługiwać, zamknął kasę i przyszedł popatrzeć.
Uznałam, że głupio wystawić pudełko przed CD i zbierać kasę na jedzenie, chociaż CD zachowywała się jak małpka w zoo, więc jednak się ewakuowałam. Panie finansistki rzuciły się, żeby się z nią pożegnać. Dwie nawet postanowiły że wieczorem zbałamucą mężów i zrobią sobie własne urocze córeczki. CD rzucała się wszystkim na szyję, jakby wygrała w Lotto, dała się obcałować tak, że chyba pójdę do lekarza, żeby sprawdził czy się nie zaraziła mononukleozą.
Urocza córka wyszła na ulicę, ugryzła mnie w udo i pognała nie w tę stronę, w którą powinna. Skończyło się awanturą, ciągnięciem jej za chabety i wściekiem Matki. Wersja demo de lux. A z Matką szatan!