3 dni w Belgii. Było – minęło. Zakładam, że póki co, to ostatnia wyprawa tam, czas teraz na cieplejsze kraje. Chociaż nie narzekam, bo przez te 3 dni słońce świeciło, temperatura była do zwiedzania idealna, a w Brukseli dwa razy padało, ale nawet deszczu nie poczułam, bo raz byłam w sądzie*, żeby się wysikać, raz w Primarku**.
Ogólnie Belgia, jak to Belgia. Piwo, fryty, mule, czekoladki i urocze miasteczka. Mieszkałam w Geraardsbergen u niejakiej Gosi, której kompletnie nie znałam, a która nieopatrznie w sierpniu, pod moim zdjęciem z Gent napisała: „Zapraszamy, przyjeżdżaj”. Pewnie się nie spodziewała, że przyjadę. Ha!
Ktoś mnie też ostatnio zapraszał w Karkonosze… tylko nie mogę sobie przypomnieć kto….
Na zachętę:
W miasteczku głównie było pod górę. Poza tym był Manneken pis i straszny Jezus. Były też tarty francuskie z twarogiem. Przepyszne i podobno jedyne prawdziwe w całej Belgii.
Gośka ma to do siebie, że jest niezwykle gościnna, dlatego zostałam wywieziona do Dinant. Po drodze minęliśmy też prześliczną wioskę, z uroczym kościółkiem i zameczkiem. Uznaliśmy, że zatrzymamy się w drodze powrotnej, ale… z powrotem już GPS poprowadził nas innym szlakiem, a my nawet nie wiemy, jak się na wioska nazywała.
W Dinant zaś była cytadela wznosząca się nad miastem, do której wjechaliśmy wagonikiem, było też dużo saksofonów, bo w mieście żył wynalazca tego instrumentu. Były też dobre, ba! nawet bardzo dobre frytki… U Turka.
– Jaka jest ulubiona narodowa potrawa Belgów?
– Turecki kebab.
Nie mam zdjęcia Turka.
Następnego dnia zostałam wsadzona (bez użycia siły) do pociągu i pojechałam do Gent.
Ponieważ w Gent poprzednie dwa razy lądowałam zawsze późnym popołudniem, to tym razem chciałam przejść się wreszcie po zamku Gravensteen, po muzeum designu i pójść na frytki. Gośka namówiła mnie jeszcze na muzeum folkloru Huis van Alijn. I to ostatnie to był strzał w 10!
Były tam zarówno eksponaty, które możemy pamiętać….
jak i kompletne starocie, chociaż OB twierdzi, że Belgia to jeden wielki folklor. Ale on jest durny.
Trumna cieszyła się olbrzymim powodzeniem wśród dzieci…
Zamek oczywiście przepiękny. Dużo czasu na nim spędziłam, chociaż sal w konkretnymi wystawami mało. Sala tortur mega. Szkoda, że nie byłam tam z dziećmi…
W Design Museum trafiłam na wystawę rowerów przyszłości. I właściwie tylko ta była ciekawa.
Na obiad było „danie budowlańca”. 6 euro za mega porcję frytek z majonezem, belgijskie piwo gustownie podane i fykadelkę – skrzyżowanie mielonego, parówki i papieru pakowego.
I ostatni rzut na Brukselę! W Brukseli przeżyłam chwilę grozy. Najpierw słyszałam dźwięk syren, a zaraz potem zobaczyłam mnóstwo wozów policyjnych i umundurowanych ludzików.
Nic dziwnego, skoro byłam pod posterunkiem policji…
Równie spore skupisko, tym razem głównie turystów z Azji, było pod siusiającym chłopcem.
Bruksela, jak to Bruksela. Koronki i wszystko na bogato.
Jeśli chodzi o moje lęki o bezpieczeństwo, to na miejscu w sumie minęły. Ba! Jak w hali lotniska Charleoi, jeszcze przed kontrolą bezpieczeństwa ukucnęłam i zaczęłam szukać czegoś w walizce, od razu pojawiło się obok trzech uzbrojonych po zęby żołnierzy. Tak się bezpiecznie czułam!
Jeździłam więc zarówno pociągami, jak i chodziłam swobodnie, jadłam mule za 10 e i przeżyłam. Można? Można!
Niestety OB nie mógł. No nie mógł się powstrzymać i wszystko spieprzył swoim skrajnie nieodpowiedzialnym zachowaniem. I w ten sposób 3 dni relaksu poszły się je***ć, bo od 2 dni nie śpię z złości.
Taki ma chłopak talent…
* Już z pociągu widziałam olbrzymi budynek okalany rusztowaniami, jednak myślałam, że to jakaś świątynia. Gośka, u której mieszkałam kompletnie nie wiedziała o co mi chodzi i co to takiego. Kazała mi iść do muzeum. Muzeum, z racji że poniedziałek, było zamknięte, ale WiFi działało, więc sobie usiadłam pod muzeum. Aż zauważyłam, że na końcu ulicy jest właśnie ta duża świątynia. Poszłam. Na drogowskazie było, że to Pałac Sprawiedliwości. OK, mnie tam wszystko jedno. Na schodach siedziały dzieci, z dziedzińca przed wejściem rozciągał się widok na Brukselę. Weszłam do środka, ale złapali mnie strażnicy i kazali poddać się kontroli. No OK. Mieli kałachy, ja nic po francusku, ni w ząb, to się dałam przetrzepać. Uznali, że mogę wejść, chociaż pewnie byli zdziwieni, że na teren wnoszę gacie i skarpetki. Dopiero po kilku minutach chodzenia po olbrzymich korytarzach i robienia zdjęć zorientowałam się, że w salach są prawnicy, sędziowie i ławnicy. A gdy znalazłam toaletę, w której zderzyłam się z panią w todze, uznałam, że faktycznie nie jestem w muzeum.
Wysikałam się i wyszłam niezauważona….
** Primark – belgijskie skupisko mniejszości muzułmańskiej. Nic w nim nie kupiłam.
Cennik:
muzea, wjazd na cytadelę: 6-11 euro
frytki: 2,5 euro
frykadela: 1,5 euro
piwo: 2 euro
kawa latte na stacji benzynowej, w kafejce lub na dworcu: 2-2,5 euro
pociąg: 6-7.10 euro, pociąg z Brukseli na lotnisko: 15 euro
autobus: 3 euro
goferek suchy: 1 euro
dodatek do goferka: 1 euro
paczuszka belgijskich pralinek: 8 euro
promocyjny zestaw 5 opakowań czekoladek po 125 gramów: 12 euro
zestaw obiadowy – mule + frytki + szklaneczka piwa: 10 euro, ale trzeba poszukać, bo zwykle mule są o wiele droższe.
Rzuc se na luzie w komentarzu cos o zapraszaniu, glownie zeby przyszpanowac ze mieszka sie za granica a potem zmagaj sie z pytaniami niczym od CD 😉
nie kumam…
„Co to za budynek” jest jednym z ulubionych pytan moich. Nigdy nie wiem. A tak chcialam zablysnac w komentarzu, chyba mnie Jarek i jego wizja chrzczenia wszystkich dzieci tak oslabil
Marta Zamorska nadal nie rozumiem.
Może Gosia ma chęć jeszcze na turystów z Polski? Polecam się na przyszły sezon 😛
Lol…ja nie mam b&b ale moge Ci jakis fajny polecic
Zet Goska byle by była w nim woda 😀
Zet Goska na wc bym się nie skarżyła…
Co to b&B? 🙂
Bed&breakfast
Aaaa… To mi wystarczy jedno B bed 🙂
Super, nareszcie wiem jak wyglada Gent – jest na mojej liscie.
P.S. Gent ma polska nazwe: Gandawa.
czym Cie tak OB wkurzył…widze ze gruubo
Tak przeskrobał, że aż ulało mi się 🙁
polecam!
a weź jeszcze pod uwagę, że ja zdjęcia robiłam… to jak tam musi być pięknie naprawdę….
Zdjęcia przecudne, budynki zachwycające, a w Gent podobnie jak w naszym mieście z tymi łodziami i spichlernymi kamieniczkami 😀
Mnie też oczarowała ta wioseczka z zamkiem w drodze do Dinunt. Nazywa sie Spontine.
Oooooo, kiedyś tam jeszcze pojadę!
[…] nie, nie do Belgii. […]
[…] mi trójkę swoich dzieci na parę minut i mi przeszło. W 2015 byłam więc w Holandii i Belgii, w 2017 w Rumunii, w roku obecnym w Grecji, tylko w 2016 remontowałam kuchnię i to były […]