Amsterdam. Miasto podobne do Gdańska, tylko leży daleko. Miejsce, w którym są promocje na wibratory, panie reklamują bieliznę w oknach czerwonych przybytków, a ulice pachną jak akademik AGH w piątkowe wieczory na początku tego stulecia (wtedy zdarzało mi się bywać w akademiku AGH, możliwe, że nadal tak tam pachnie). Tutaj przekonałam się, że w ciągu jednego dnia spacerowania z dwójką dzieci można się dorobić lwiej zmarszczki i siwych włosów. Głównie przez Córkę Drugą, która (jakby jej nie pilnować) wpadłaby do kanału, wlazła pod samochód, rower czy pędzącą Vespę i zaryła nosem w najtwardszej płycie chodnikowej. Ale daliśmy jakoś radę.
Chociaż OB nas nieco wpuścił w kanał, twierdząc, że wie dokąd idzie, ale nie wiedział.
więc obeszliśmy pół miasta w poszukiwaniu muzeum z obrazami pewnego szurniętego kowboja.
Koleś namalował wazon z kwiatami. Zrobiłam sobie przy nim swoją pierwszą w życiu samojebkę. Przy obrazie. A w sumie to było jakieś grafitti.
Następnym razem użyję jakiegoś matującego pudru.
Po muzeum poszliśmy nad staw w centrum miasta odmoczyć odciski.
A oto ofiara wypadu do Holandii – moje ukochane Lacosty. Lakier biała perła. Zdeptałam w nich niejedną kaszubską wioskę, Sztokholm, Rotterdam. Hagę i inne miasta, a one padły w tym mieście rozpusty.
OB chciał mi na pocieszenie kupić w sklepie „kawowym” kanapkę, ale pomyślałam sobie, że nie wypada matce starej przy dzieciach zażywać kanapek…. Poszliśmy za to na słynną na cały świat holenderską pizzę.
Oprócz amsterdamskiej pizzy wcinamy też namiętnie żelki. Bo ostatnio żelki to nasza miłość. Najlepiej jak są ze świńskich gnatów i z dodatkiem barwników, które wywołują ADHD u dzieci.
a wieczorem jemy żelki i rżniemy w Uno.
Jutro wracamy do domu, to z czasem na blogasku będzie więcej relacji. Pragnę jednak oświadczyć, że w ciągu 3 dni nie zdołaliśmy oblecieć wszystkich miast i wiosek, parków rozrywki, zoo i Primarków, a wszystkie osoby, które mnie zapraszały na kawę, a nawet adresu nie podały, gdzie na tę kawę podjechać, niech się pocałują w nos.
Samojebka rozwaliła system. 😉
JA! Ja nie słyszałam o amsterdamskiej pizzy 😛
Ja uwielbiam czarne żelki…
No to teraz już o niej wiesz 😉
czarne żelki są okropne!.
samojebka wymiata!
Czarne żelki są lukrecjowe, czy dobrze kumam? To moje najukochańsze z ukochanych nade wszystko żelek wszelakich.
Ładnie wyszłaś na tej samojebce. Od tego holenderskiego jedzenia jakoś tak rysy ci się „zazjatczyły”… 🙂 🙂
droptjes są the best 😛
Z samojebki wyszła samobójka 😀
z doświadczenia znam tylko akademiki agh, reszta kusi 🙂
Uno świetna gra!Napisz więcej o tym rozpustnym Amsterdamie- niech dzieci uszy pozatykają!:)
Gdzie to podobieństwo? Gdzie daleko, samolotem 1,5h.
Marko przeszlas sama siebie tym wpisem:) Padla, ze smiechu
Ło_matko_z_córkami. Ja na diecie umieram z rozpaczy a Ty mi tę pizzę pod nos? Ratunku jak smacznie wygląda. W środę goszczę kuzyna z dziewczyną z Amsterdamu
Slefie mnie trochę jakby zabiło 😀
zdjęcie z rąsi jest najlepsze, jeszcze rżę 😀
Czy można poznać imiona Twoich córek?
Matko twoje selfie jest zajebiste 😀
O Matko ale się uśmiałam z tych żelków ze świni :))
Straszne syfy jecie wciąż, znacie warzywa i owoce? Czy tylko sałatę z burgera? ;]
Znamy. Z ulotki Lidla.
W takim razie pasuje 😉
Samojebka powala…
Mało co sprawia, że się śmieje sama do siebie, ale ten opis żelek jak tylko mi się przypomni to się gęba sama haha… A ostatnio tłumaczyłam mężczyżnie, którego zwę mężem, żeby nie kupował córce swej tyyyle tych żelek
Ja akurat żelków nie kupowałam nigdy lub prawie nigdy, ale że w Holandii są wszędzie i nawet bezzębni emeryci je wcinają, to kupiliśmy i się okazało, że są przepyszne!
[…] naszą rodzinną wyprawę do Holandii? Byliśmy wtedy w Amsterdamie, w muzeum i nawet sobie zrobiłam słynne selfie (co prawda ostatnio Agata Młynarska mnie pobiła […]