Jak zapewne wiecie, od ponad tygodnia zasuwam po powiecie moją nową Suzanną. Suzanna ma już 11 lat, przyjechała z Niemiec, sprzedał mi ją kaszubski handlarz autami. To prawie jak auto od rodziny. W każdym razie o Suzannie niewiele wiemy, poza tym, że wiemy, że prawdopodobnie nigdy nie była wrakiem.
Skąd to wiemy? Zaraz Wam napiszę, chociaż mnie się to wydaje oczywiste. Jednak mój były szwagier powiedział, że on nie wiedział, że tak się robi i że warto byłoby o tym napisać.
To ja dzisiaj na prośbę szwagra. Byłego. Bo chyba jak brat byłego męża, to były szwagier, nie?
Otóż jak szukacie auta, to zanim pojedziecie z Gdańska do Bolesławca po swoją wymarzoną brykę, warto zadzwonić do handlarza i poprosić o VIN. W czasie szukania auta zebrałam tych Vinów pierdylion.
Co Wam daje VIN? Po pierwsze, jeśli handlarz ma na placu 200 aut, to kompletnie nie wie, co w tych autach jest. Ja szukałam samochodu z klasyczną automatyczną skrzynią biegów, ewentualnie z CVT, a wciskano mi, że iShift to automat albo, że Toyota w 2007 roku montowała CVT, a to nieprawda, bo zwykle były to zawodne skrzynie MMT. Wystarczyło, że wrzuciłam VIN w wyszukiwarkę i miałam czarno na białym, jaka to skrzynia. Można też zadzwonić do serwisu danej marki, podać VIN i dowiemy się, czy auto ma faktycznie czujniki parkowania, tempomat i inne bajery, czy handlarz po prostu wrzucając ogłoszenie, zaznacza wszystkie opcje wyposażenia. W niektórych Was zleją, na przykład w Hondzie w Gdyni, ale w Gdańsku w Hondzie to już nie. Pamiętajcie, że z Gdańska do Bolesławca jedzie się wchui długo.
Po drugie: bezwypadkowość. Wiadomo, że często Niemcy swoje skasowane auta po prostu odstawiają na złom, a z odszkodowania kupują sobie kolejne. Te auta zezłomowane jadą do Polski. I VIN tutaj jest bardzo pomocny. Dwa razy było tak, że już zbierałam się do drogi, by oglądać auto. Jedno było w Siedlcach, za 19500 zł. Piękne! Poprosiłam o Vin, wrzuciłam na stronę (korzystałam z dwóch: Automo i AutoDNA) i pojawił się znaczek, który sugeruje, że auto miało historię wypadkową. Żeby przeczytać raport w całości, trzeba zapłacić 60 zł. Ja rozumiem, że auto, które ma dekadę, miało prawo brać udział w kolizji. Wgniecione drzwi, obszorowany błotnik to dla mnie nie problem. Niestety po kupieniu raportu okazało się, że jeszcze 2 miesiące temu auto nie miało tyłu, przodu oraz boku, a właściciel otrzymał odszkodowanie w wysokości 15000-20000 zł. Czyli sprzedaje wrak! 60 zł kontra jazda do Siedlec. Czysta oszczędność.
Drugi przypadek: dzwonię do sprzedawcy, proszę o VIN, mówię, że sprawdzę historię auta. Pan mi na to, że sprawdzać nie muszę, bo on ma nawet zdjęcia: 4 lata temu auto przyjechało z Niemiec z uszkodzonym zderzakiem. OKej, zderzak walony i naprawiony, luz. Ale wrzuciłam VIN, zapłaciłam 60 zł za raport i okazało się, że w Niemczech to strasznie drogie są zderzaki, ponieważ Niemiec otrzymał 3500-5000 euro odszkodowania. Nie pojechaliśmy do Białegostoku – 500 km w każdą stronę.
Sprawdzajcie takie rzeczy, bo wozicie dzieci. Pamiętajcie, że wiele aut w Niemczech, nawet używanych, jest droższych, niż w PL. Czyli handlarz musi przywieźć złom i go naprawić, żeby zarobić. Nie ma okazji. A pod kocem faktycznie trzymane są samochody – te bez dachu.
Ponieważ drugi raz kupowałam samochód sama, chociaż z dziadkiem, ale nie do pary z mężem/partnerem, przed akcją pooglądałam trochę filmów na temat tego, czego szukać. Bardzo fajny kanał polecam i filmik. Koleś mnie kręci bardzo, bo się zna i łopatologicznie opowiada o samochodach.
Wow! Chyba sprawdzę mój VIN. …
Nie sprawdzaj, jeśli już jeździsz autem. Nie ma co się denerwować.