Mój błąd… logistyczny

Bo jak się idzie zjeść coś z dziećmi na mieście, to najlepiej do knajpy, w której jest luz. Ale w takich to najczęściej mnie nie stać na spaghetti za 25 zł i soczek jabłkowy za 9 zł. Ja zabrałam córki do baru mlecznego. W godzinach szczytu. Wystarczy powiedzieć, że wózek zajął pół lokalu i każdy kto szedł z tacą mielonego czy kopytek musiał się przeciskać obok. Poza tym padlibyście, gdybyście zobaczyli minę Córki Pierwszej zadającej mi pytanie:

– Ale mamo, tutaj nie ma krzesełek dla dzieci????

Ano nie było, więc Córka Druga siedziała na normalnym krześle i lizała spód blatu.

Na tyle byłam przytomna, że owinęłam CD tetrową pieluchą i próbowałam nakarmić siebie pasztetami barowymi i budyniem z sokiem oraz Córkę Drugą naleśnikami z serem. I ten ser jej spadał na tę pieluchę, ale się tym nie przejmowałam, bo przecież ona czysta. I jak już CD zjadła, a ja się zajęłam wyjmowaniem czerwonych rękawków bluzki Córki Pierwszej ze śmietany, jakaś pani siedząca obok zaczęła się uśmiechać do CD. A CD to jest dziecko estrady, więc zaczęła cyrkować. I sobie tę tetrę, z tym osuszonym lekko twarogiem z naleśników zarzuciła na głowę.

Kurwa, po cholerę ja ją tak owijałam! Następnym razem idę do stylowej knajpy. Sushi nie brudzi rękawów, nie plami bluzeczek i w knajpie takiej na bank są krzesełka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *