przedwczoraj. Córka Druga i Nie Ostatnia w najlepszych ciuchach, co by odwrócić uwagę od matki w starych łachach (bo matki nie stać na nowe, ponieważ kupiła dziecku. Błędne koło). I pcham dzielnie wózek zażerając obłocone truskawki kupione na bazarku, zaglądam do młodej, żeby sprawdzić czy dopiła flaszkę z sokiem a młoda obrzygana! Kaszka z banankiem w formie mało estetycznej spływała od brody po skarpetki, a tyłek dziecka odziany w zajebiste bojówki Next moczył się w kałuży. Wytarłam ją chustą (nie, nie pożyczoną Laną tylko moją kółkową) i fru do domu. 3 kilometry. Z postojem w spożywczaku, w którym wzięłam obiadek Gerbera na kreskę. Brawo.
Tegoż samego dnia odwiedziłam przychodnię zdrowia, aby zostawić książeczkę dla lekarki. Wchodzę, patrzę a tam za kontuarem śmiga pielęgniarka z chirurgiczną maseczką na twarzy. Aż mnie cofnęło, bo pierwsza myśl jaka mi do głowy wpadła była taka, że baba roznosi jakąś odzwierzęcą grypę. Na szczęście nie zidiociałam do końca tylko wydedukowałam, że skoro obok panowie w seksownych kombinezonach szlifują ściany to może pani pył przeszkadza. Podeszłam ochoczo to recepcji a baba zaczęła charczeć, dyszeć, sapać. No grypa na bank! Uciekłam co by mi się dzieciak tym cholerstwem nie zaraził…