Po wczorajszym rajdzie czuję się całkiem zdrowo. Mam co prawda wiotkie uda (jakkolwiek by to brzmiało) oraz opalone dziwaczne części ciała. Na przykład przedramiona spalone, nos do miejsca, w którym zaczynają się okulary i czerwone plamy na udach, w miejscach, w których miałam dziury w moich bojfrendach (to takie luzackie spodnie).
Troszkę mniej zdrowo czuje się niestety koleżanka, która mnie na rajd wyciągnęła. Dojechała tylko do Grabówka, wywinęła orła na asfalcie razem z 4-letnią córką i trafiła na SOR z uszkodzonymi ścięgnami i wodą w kolanie. Jej starsza córka natomiast wylądowała pod kuratelą naszej koleżanki i moją. Czołowym moim zadaniem było wysadzenie siebie, roweru, roweru dziewczynki i samej dziewczynki z pociągu SKM, a potem odprowadzenie jej do domu i wniesienie dwóch rowerów na 3 piętro w bloku bez windy. Byłam dzielna, dziecko dotarło, rowery takoż, dostało się natomiast rannej koleżance.
Bo gdy weszłam do jej mieszkania, stała ze ścierą i mopem przy kuchennym blacie.
– Pogięło cię? – zaczęłam. – Ledwo chodzisz, a mieszkanie sprzątasz??? Ledwo ze szpitala wróciłaś to podłogę myjesz??? Już byś sobie chociaż dzisiaj odpuściła, wariatko jedna – i takie tam obelgi.
– Skończyłaś? Nie sprzątam, tylko się na tym mopie podtrzymuję!
__________________________________
A dzisiaj Córka Druga jechała na wycieczkę. Czekała na nią z dobry miesiąc, więc dzisiaj uradowana i ubrana już od 7 była gotowa, by biec do auta, a potem do autokaru.
O godzinie 8.12 przypomniało mi się, że zbiórka w szkole miała być o 8.15. Szybko ją odziałam w buciki idealne na parszywą pogodę, bluzkę, kurteczkę, czapeczkę z daszkiem, plecaczek z zapasem prowiantu i wypuściłam na podwórko.
I zgadnijcie w co wlazła i co naniosła do auta…
Na wycieczkę zdążyła, aczkolwiek nie miała pewności czy kierowca jej nie wyrzuci z autokaru.
_________________________________
No dobra, tutaj nie ma nagród, ale nagroda w postaci spersonalizowanej książeczki poleci do syna pani Marty, która swoje wspomnienie o pierwszym dniu w szkole opisała tak:
Marta
Jako siedmiolatka, po czterech latach pobytu za granicą, we Włoszech, wróciłam z rodzicami do Polski, do mojego rodzinnego miasta, Białegostoku. To tutaj miałam zaraz pójść do pierwszej klasy – bez przygotowania, żadnego. Ani przedszkola, ani zerówki. Potrafiłam liczyć do 10 i… tyle. Moja przygoda ze szkołą rozpoczęła się tak, że nie znaleziono mnie na liście dzieci (mój chrzestny jakoś na opak mnie „zapisał”), a podczas wyczytywania listy obecności, wstałam na raz z inną dziewczynką, moją imienniczką. I nigdy nie zapomnę tego uczucia konsternacji, gdy nauczycielka zapisała na tablicy kredowej Lekcja, Temat: Jacek, Wacek i Pankracek. Dzieci zaczęły skrupulatnie przepisywać tekst z tablicy do zeszytów, a ja… nie wiedziałam o co chodzi. Po latach wyrosłam na wzorową uczennicę, a dziś nie mam problemów z pisaniem, jak na copywriterkę przystało. Przygody były, to i wspomnienia są. A przecież do pierwszej klasy szłam już 22 lata temu!
P.S. Teraz od września w zerówce szkolnej debiutuje mój synek. A ja wraz z Nim. Bo to szkoła integracyjna, wyzwanie dla nas ogromne. Ale damy radę, jak to my
Na 10% zniżki przy zakupie książeczki liczyć może: Agnieszka Deptuła i Tewnogla
Dziękujemy! Mail już w drodze do Matki Sanepid 🙂
aaaa
po dniu na rowerze powinnam być w kiepskiej kondycji fizycznej a jestem w kiepskiej umysłowej
Gratuluję wygranym:)
Przy CD mogłabyś napisać poradnik jak szybko i sprawnie usunąć „nieczystości” z obuwia, takie Ci zapewniła doświadczenie;D
Pozdrawiam,
Eliza
love love love
Matko wczoraj dokończyłam czytać wszystkie wpisy na Twoim blogu. Pisz częściej, bo to już jest uzależnienie i co chwilę odświeżam czekając na nowy wpis!