Pamiętacie mój stary wpis na temat plażowania z dziećmi. Otóż… minęły 2 lata i teraz jest inaczej. Łatwiej. Teraz naprawdę można! Można iść na plażę, zwłaszcza gdy zainwestowało się wreszcie 59 zł w samo rozkładający się namiot plażowy, można wejść do wody, uprzednio prosząc dzieci, by siedziały koło namiotu i czekały, można nawet na plecach popływać, a one sobie spokojnie siedzą, jedzą arbuza i czekają aż mama wróci. Przy okazji pilnują kluczy do auta i portfela. Sama radość. Tylko sikanie wciąż jest problemem, dlatego przeniosłyśmy się nad jezioro i chodzimy w pobliskie krzaki, bo kibel jest oczywiście po 2 zyle, a ja wciąż ich nie uświadomiłam, że większość ludzi szcza do wody.
Ale moje dzieci lubią tak na łonie natury. I lubią też zwierzątka. Nie zawsze takie, które lubi ich mama. Na przykład dzisiaj córki poszły do sąsiadów sprawdzić, czy jest ich koleżanka. Koleżanki nie było, ale to nic. Było coś innego…
Córki bowiem wpadły do pokoju i CP machnęła mi przed nosem zdechłą myszą trzymaną za ogon. Ja siedziałam sobie na kanapie, żułam jabłecznika, popijałam kawą, a ta mi myszą nad moim posiłkiem. To wrzasnęłam, że mają tego trupa wywalić w krzaki i umyć ręce.
– Trupa? To mysz jest! – powiedziała CP i wyszła na ganek.
Pobiegłam za nią skontrolować, co ze zwłokami. Zwłoki leżały na tarasie.
– Brać mi tę mysz w krzaki! – krzyknęłam, bo jak wiecie gryzonie – TAK, ale domowe, trupy – NIE. Zdechłe myszy zdecydowanie nie. Córka Druga złapała mysz, zakołysała nią z lekka i spytała:
– No w które krzaki???
I musiałam jej krzaki wskazać, przypilnować co by rąk do paszczy od razu nie brały.
Po kwadransie wpadła babcia.
– Ty widziałaś tę ich mysz? CP się w ogóle nie boi zwierząt. Może będzie weterynarzem? – spytałam babcia, która chciałaby w przyszłości taniej leczyć nasze zwierzęta. Jak widać, za wszelką cenę.
Jakbym siebie widziała. Przed -dzieści laty. Z taką myszką. Spokojną. A mama kazała za ogon i do śmietnika…
Ale jak jej ta mysz zdechła, to ona nie rokuje za dobrze na razie, nie?
a skąd wiesz, że nie była do uśpienia?
No racja, może eutanazja to była. 🙂 Chyba, że ją zdechłą zanlazła? To odrazu w specjalizaję idzie, na patomorfologa. Babcia będzie zachwycona. 🙂
Do nas dziś zawitał kot…nie wiado czy na chwilę czy będzie czestym gościem…ale nie trup,żywy 😉
Hej Matko, dawno nic nie pisałam ale czytam jak zwykle nałogowo <3. Do brzegu, jak to mowia marynarze, po 3 głębszych.Otoz błąd popełniasz mówiąc, ze mysz zdechła. To stwierdzenie bez empatii. .Ona odeszła za Tęczowy Most!
😀
Zawsze może być gorzej. Dobrze, że nie przyniosła jakiejś ropuchy czy pająka, ŻYWYCH.
Z tym wetem to się może nie sprawdzić. Jak byłam mała to też łapałam co popadnie i opiekowałam się (czytaj: uśmiercałam niechcący) a pomysł, że zostanę weterynarzem przeminął bardzo szybko. Jak tylko zobaczyłam rozbebeszone zwierzę.
He, he. To i tak wg mnie wersja light. Cudne wspomnienia wróciły. Kiedyś z psiapsiółką, taką co dzień i noc razem, bo przez ścianę mieszkałyśmy, natknęłyśmy się na taki fajny, okrągły domek. Zawinęłyśmy to w koc / lato było i z pikniku wracałyśmy/ i heja do domciu. Sporo zamieszania było- bo to gniazdo os czy szerszeni przywlokłyśmy na pokoje. Straż i te sprawy, no działo się po prostu:) Oj dupsko bolało potem. Innym razem znalazłyśmy zdechłego szczura. Sztywny był deko, ale postanowiłyśmy się nim zaopiekować. Lalczyne łóżeczko, kołderka, wpychanie ryżu do pyszczka, bo głodny biedak był. Jak nam się znudziło, to smyrnęłyśmy nim przez okno. Pech chciał, że centralnie na głowę starszej, mało wyrozumiałej sąsiadki. O żesz. No krótko mówiąc, wtedy zrozumiałam, że zwierzątek, szczególnie sztywnych i ich domków na pokoje nie przynosimy. Uch.
Ja jak mojego próbowałam uświadomić żeby wysikał się w jeziorze to spojrzał na mnie jak na wariatkę i kazał się w ustronne miejsce zaprowadzić 😉