Pojechałam dzisiaj z córkami na wycieczkę rowerową. Córka Pierwsza na swoim księżniczkowym, czterokołowym, Druga, siedziała z foteliku rowerowym za moimi plecami i była raczej ubezwłasnowolniona. Kilka razy Córki Pierwszej pytałam, czy da radę. Czy dojedzie. Czy ryczeć co 500 metrów nie będzie. Zaklinała się, że tak. No i nie wyła co 500 metrów. Tylko co 250.
– Mamooo, ręce mnie bolą! – dam głowę, że pedałowała nogami.
– Mamoooo, wolniej! – gdy ja jechałam odpychając się stopami, jak na rowerze biegowym, bo normalnie bym się wywróciła, gdyż prawie stałam w miejscu.
– Mamoooo, ja chcę odpocząć! – po dwukrotnym naciśnięciu na pedały.
– Mamoooooo, pić! – byle tylko wyżłopać całą butelkę soku i nie dać mi oraz Córce Drugiej.
A zaklinała się, że dojedzie i wróci. No dojechała. Wróciła. Ale co mnie to nerwów kosztowało…. I się nauczyłam na przyszłość nie pytać:
– Chcesz jechać rowerem na plac zabaw?
Pokonałyśmy 6 kilometrów. W 2,5 godziny. Szał.
Ojjjj pierwszy raz widzę, żeby się Matce córki pomyliły 😉 to której się w końcu tak pić chciało, że nie zostawila dla tej drugiej? 😉 😉 😉
Już poprawione 😉
Spoko, zdarza się najlepszym 😉
wiem o tym najlepiej 😉
jest taka teoria, że dziecku należy dawać wybór lub powodować sytuację, w której będzie mogło samo zadecydować, np. co zje / wypije / dokąd chce iść itd. kto wymyśla te bzdury? :o))) mojemu, gdy dawałam wybór, zwykle kosztowało mnie co najmniej kilka minut nerwowego oczekiwania na decyzję z przerywnikami „eeeee…” „yyyyyyyy…” itp. dżizas :o))) może trochę nieadekwatnie,ale co tam :o)))
Im bardziej starałam się być empatyczną tym bardziej dostawałam po głowie.
Jednak styl autokratyczny w niektórych aspektach życiowych lepiej się sprawdza, hehe
U nas tak wyglądają zwykłe spacery;/