Ponieważ przyjmowanie tabletek hormonalnych wpłynęło na mnie negatywnie, postanowiłam coś ze sobą zrobić i wybrałam się do centrum zdrowia i urody. Babka mnie obejrzała i stwierdziła, że trzeba mi na gębie zrobić peeling kawitacyjny. Tani, bezbolesny sposób na zwężenie porów i rozjaśnienie cery. Cóż, zabrzmiało wybornie i o wiele lepiej niż „oczyszczanie skóry”, przy którym się drę i spinam jak … (kurcze, nie mam porównania żadnego). Napięta jestem jak kij od miotły. (Może być?)
Sam zabieg jednak wcale nie okazał się przyjemny. Najpierw baba posuwała mi po skórze jakąś metalową szpatułkę, a potem nałożyła coś, co mi wyżarło twarz. Jak na filmach niszczy szpiegom linie papilarne. Cudownie po prostu. Ale czego się nie robi dla zwężonych porów, prawda? Zwężone gwarantują sukces życiowy i pełnię szczęścia.
Wieczorem z twarzy zeszła mi skóra, łącznie z moich głupim uśmieszkiem. Czerwona plama w lustrze mówiła mi, że nie będzie dobrze… Ale jak to się mówi, czasami warto się przespać z problemem i postanowiłam się martwić z rana. Jak postanowiłam, tak zrobiłam, ale rano, po spojrzeniu w lustro, chciałam się utopić w sedesie. Pory były absolutnie niewidoczne, gdyż przykrywały je strupki i brązowe plamki. Cudo, mówię Wam! Dobrze, że męża nie ma, bo z miejsca by mnie oddał do cyrku. Przynajmniej byłby ze mnie jakiś pożytek.
Przeczekałam dwa dni. Wykupiłam w aptece maści na blizny/ rany/ egzemy/ ptasią grypę i wszystko, co się dało, jednak ostatecznie nie wytrzymałam i za namową kolegi — znawcy zabiegów kosmetycznych — zadzwoniłam do baby, żeby ją zjechać z góry na dół, postraszyć policją, czarną wołgą i koleżanką z miejscowego dziennika. Kazała przyjechać.
Bączek (miałam wtedy cinquecento!) pędził jak wiatr, a ja w środku. Wleciałam do gabinetu, uwaliłam się na leżance, a babka do mnie „Pięknie się cera rozjaśniła! Ślicznie pory ściągnęły. Bajka po prostu!!!” A ja na to „No dobra, między strupkami i plamami to i się może bajecznie wygładziła, ale co z resztą?” No i nie ma lekko, baba się musiała przyznać, że niepotrzebnie nałożyła mi jakiś kwas i mnie ździebko przysmażyło. Kurcze, wiedziałam, że coś jest nie tak!!!
Już za darmo zaczęła mi nakładać jakieś odżywcze papki, naświetlać laserem, tłumaczyć, że jestem wyjątkowym egzemplarzem, który okazał się przewrażliwiony i że będzie OK.
Przetrwałam kolejną noc. Idealnie nie jest. Brązowe plamki zamieniły się w różowe i nadal mam szanse zrobić karierę w cyrku, jednak zdecydowanie w przypadku twarzy wolę kolor różowy od brązowego.
Następny zabieg w poniedziałek. Już się nie mogę doczekać. Warto się czasami, dla poprawy nastroju, wybrać do kosmetyczki…..
Wołami mnie zaciągną do kosmetyczki 🙂
Miało być NIE zaciągną mnie do kosmetyczki. Żadną siłą, nawet pod groźbą 🙂
Również jestem posiadaczką wrażliwej cery i nie wszystkie zabiegi kosmetyczne na mnie dobrze działają. Sama w swojej karierze mam już kilka takich niewypałów. Jednakże nie ma co się poddawać – dobra kosmetyczka umie zdziałać cuda, o ile zna się na typach cery i umie dobrać kosmetyki pod potrzeby naszej skóry. Jednakże poszukiwania takiej nie są łatwe! Trzeba próbować i patrzeć na polecenia. 🙂