Taka prośba…
Nie zaczynajcie maila do mnie od „Droga Pani Aniu”. Droga może i jestem, ale nie jestem Anią. Nawet nie Anną. Ja wiem, że Ania i Aleksandra to na tę samą literkę, ale jednak.
No i nie piszcie mi „z uwagą śledzimy Państwa bloga”. Tak mocno śledzicie, że się Wam rozdwajam?
A na maila z informacją „Mamy taką zasadę, że za recenzję produktu rozliczamy się tylko barterowo” i tak odpowiem, jak i Marjanna (bo ją tego nauczyłam), że ja mam taką zasadę, że za pracę biorę pieniądze. I nie, paczką kawy w piecu nie napalę. Tona węgla kosztuje tysiaka.
Poza tym zapis w umowie, wg którego moje wynagrodzenie zostanie wypłacone w ciągu 30 dni od otrzymania przez Was umowy, oznacza dla mnie, że będziecie się strasznie z wypłatą opierdzielać. Bo przecież ja nie wiem czy ta umowa, to ma dotrzeć na recepcję, w ręce szefa, który akurat był na urlopie przez 3 tygodnie, czy do pani Grażynki z działu sprzątania, która może przekaże ją do księgowości, a może spali w piecyku.
No i gdy już minął termin płatności, to bardzo proszę, nie puszczajcie księgowych na miesięczne urlopy, nie udawajcie, że nie słyszeliście telefonu, odpowiadajcie na maile, nawet jak siadła Wam skrzynka i ten mój, jeden jedyny z pytaniem „kiedy przelew???” nie dotarł… Bo przecież na pewno go widzieliście.
Poza tym, większość z Was bardzo lubię i pozdrawiam serdecznie.
Ejże, ale data otrzymania, to data odebrania jej przez kogoś. Nawet kogoś przypadkowego. Wysyłaj z żółtą kartką i masz niebiesko/czarno na żółtym, że otrzymano 🙂
Moja droga, gdyby to było takie proste!
– Proszę pani, widzę, że 31 maja dotarła do państwa moja umowa i rachunek…
– Tak, tak, ale nie wiem czy szef już podpisał…
Najgorsze jest to, że w tym fachu, jeżeli zleceniodawca ogólnie płaci nieźle, nawet za bardzo nie poskaczesz. No bo następne zlecenia też chcesz. Nawet jak wiesz, że kasę dostaniesz w grudniu. To na prezenty będzie akurat…
Hahaha.
Kochana ty sie ciesz , ze twoje faktury maja tylko 30 dni. U nas sa i 60 dniowe… a ostatnio jeden zleceniodawca po wyslaniu faktury przestal odbierac telefony i odpisywac na majle. Obrazil sie pewnie….
Opoznianie przelewu to juz kurde chamstwo nad chstwami
To chamstwo to niestety standard
Zrob usluge na przedplate 😉
no właśnie, przedpłata normalna cena, faktura i przelew po czasie +20%, a w umowie zapis o karach za spóźnienie przelewu, np. plus 20% za dzień zwłoki. dobry prawnik i masz cacy umowę.
To sie nazywa zaliczka.
Niekiefy to20% a czasem wiecen albo mniej. Dziala. Tylko zeby po wykonaniu roboty o zaliczce nie zostac…
Niedawno, dostałam maila skierowanego do- drogiej pani Anity, też na „A”
miałam dużo problemów ze ściągalnością umów, bo radośnie płaciliśmy „od ręki”. Wprowadziłam zasadę: umowa jedzie do podwykonawcy już podpisana przez „szefa”. I jak tylko do księgowości dotrze podpisany przez obie strony egzemplarz, płatność jest realizowana. W praktyce trwało to ok. dwóch tygodni (uroki księgowości zewnętrznej) i z mojej perspektywy bardzo się sprawdzało 🙂
Nie chcę bronić agencji, bo unikanie kontaktu z dłużnikiem to świństwo (choć rozumiem, dlaczego ludzie tak robią). Jednak znam temat z drugiej strony: realizowanie projektów na kredyt, opóźnienia płatności ze strony klientów, spore koszty stałe (i nie chodzi tu o lunche i bankiety, a o taką prozę życia, jak biuro, telefony, internet, ZUSy, podatki i pensje). I niestety w takich okolicznościach przyrody podwykonawcy są na końcu listy priorytetów 🙁
To szkoda,że są na końcu. Bo ten podwykonawca też płaci za prąd, wodę (czasami w biurze, czasami w domu), telefony, internet, ZUSy, podatki i za żarcie dla siebie i dzieci….
Sorry, ale to obrzydliwe podejście. Też prowadzę działalność i zapłacenie pracownikom/wykonawcom jest właśnie na szczycie listy priorytetów, bo to mój zas…ny obowiązek. To mój problem, żeby ściągnąć kasę od klientów, i mój problem, żeby mieć na ZUS itd. Jeśli nie umiałabym się odpowiednio zorganizować, to cóż… prędzej pożyczka/głodówka (:P) niż pieprzenie pracownikom/wykonawcom, że „no sorry, klient nie płaci” albo „ja też muszę zapłacić rachunki”. To nie ich problem, tylko mój. Oni mają dostać kasę za swoją pracę.
Genialne! Twoi podwykonawcy żywią się energią słoneczną a ubezpiecza ich sam pan buk? Oni nie mają tych opłat, które masz Ty? A nie! Oni na pewno nie mają kredytów, czynszu nie muszą płacić, w ogóle można zapłacić im kiedyś.
Boże. Życzę Ci, żeby Ci kiedyś jeden z drugim przysłali pisemko, którego oryginał poszedł do wydziału cywilnego sądu rejonowego…
albo Ola coś typu lista zleceniodawców, dla tych szczególnie opieszałych specjalne warunki i indywidualne ceny 🙂
Mnie za to irytuje opcja copy & past. Dla dobra wielu ludzi nikt nie powinien nigdy na to wpaść.
Ja wiem, doskonale wiem, że moja tematyka jest bardzo niekobieca, ale zwracanie się do mnie na początku per Paulino, a we właściwej treści per Pan/Panie to lekkie nieporozumienie.
Zawsze ze satysfakcją uszczypliwie zwracam na to uwagę. A co!
bezcenne!
Ja w archiwum niezrealizowanych współprac znalazłam takiego kwiatka:
– 2 wpisy za ciuszek o wartości do 30 zł, który klient sam mi wybierze…. ale uwaga, uwaga jest szczodry i ma gest, więc sam pokryje koszt wysyłki 😀
Proszę Pani, a napisze mi pani 10×4500 znaków na pojutrze?
A dostanę umowę na pojutrze?
Jaką umowę?
na pojutrze aż tyle nie, ale na poniedziałek. Zależy od tematyki. Umowa o dzieło.
zaraz.. 4500000 znaków to na przyszły poniedziałek.
Nieeee….. to był fragmencik rozmowy ze zleceniodawcą. Ale mogę Cię polecić temuż, ma zleceń jak trawy w puszczy amazońskiej
a poleć. Najwyżej grzecznie odmówię. Jedna czytelniczka przekazała mnie swojemu mężowi-koledze po fachu, ten mnie swojemu klientowi, na którego już nie miał czasu, a ja zyskałam wiele fajnych zleceń 😉
A z tekstami do gazet (papierowych) jest tak: piszesz – wysyłasz – dobijasz się mailowo ze 2-3 tygodnie żeby ktoś przeczytał – po kolejnych 2-3 tygodniach dostajesz ultimatum: albo zmienisz puentę pod dyktando / zetniesz z 500 znaków albo „zrobi to za panią redakcja” i dostajesz 30% kwoty. Znaczy dostajesz za kolejne 2-3 tygodnie (i to nie wszędzie, bo czasem dopiero po skierowaniu do druku. Bywa, że po kilku miesiącach). Tekst cały czas w gestii tej jednej redakcji oczywiście. Tłuczesz w ciemno nie wiedząc czy zarobisz, ile i kiedy. Dałam radę tak rok.
Pracowałam w gazecie, ale w redakcji codziennej, więc w sumie rzadko pisało się coś nie na jutro, albo coś co jednak przepadało w czeluściach. Tak jak ty to bym nawet nie próbowała.
To były durne opowiadania (przepraszam wszystkich, którzy wierzą, że z „życia wzięte” historie wzięły się z życia;-)))
W desperacji byłam. W tej desperacji wówczas pozostałam, ale jak się okazało, że te odrzucone (czyli niezapłacone) za czas jakiś są w druku, nieco pozmieniane, to uznałam, że chyba daję się doić;-))))