Mądra książka do wzięcia

Moje ulubione wydawnictwo MAMANIA przesłało mi dwa egzemplarze najnowszej książki Agnieszki Stein „Dziecko z bliska idzie w świat”.

Ponieważ CP od września rozpoczyna edukację szkolną, to publikacja jak najbardziej mnie zainteresowała:

„’Dziecko z bliska idzie w świat’ odpowiada na wiele pytań rodziców i opiekunów dzieci w wieku szkolnym. Znajdą w niej podpowiedzi, jak mądrze pomóc dziecku: w adaptacji do szkolnej rzeczywistości, w rozwiązywaniu najczęstszych szkolnych problemów, w nauce współpracy i nawiązywania relacji z rówieśnikami. A także: jak wspierać dzieci w rozwoju samodzielności, jak przygotować je do życia w nieidealnym świecie, jak nabrać ufności we własne kompetencje rodzicielskie.”

Dziecko z bliska idzie w świat

Dziecko z bliska idzie w świat

Dlaczego dostałam dwa egzemplarze? No pewnie dlatego, że Agnieszka Stein jest w gronie moich znajomych na Facebooku (haha, żart prowadzącej). Nie, raczej dlatego, że im napisałam: „to wyślijcie mi dwie książki, jedną sobie zatrzymam a drugą komuś oddam”. No nie oddam żulowi spod Biedry, wiadomo. Oddam osobie, która napisze ładnie w komentarzu pod postem (lub na Facebooku), jak wspomina szkołę podstawową, a zwłaszcza swoje początki w niej. Tylko nie przeginajcie: 500 znaków ze spacjami… no maksymalnie 1500 starczy. Bo ja to wszystko przeczytam, a potem wybiorę jedną osobę, której książkę wyślę. Nie wiem czym się będę kierować wybierając laureata tegoż konkursu, więc nic nie podpowiem.

Rozwiązanie konkursu… hmm… dzisiaj wtorek, jutro środa… W Wielki Czwartek o 18:00.

Wpis powstał we współpracy z wydawnictwem „Mamania”

63 odpowiedzi na “Mądra książka do wzięcia”

  1. Yena pisze:

    Dla mnie również podstawówka była koszmarnym okresem. Ponadto w czwartej klasie zmieniliśmy z rodziną miejsce zamieszkania jak i szkołę – ze wsi do miasta. A na tej cholernej wsi to człowiek do tyłu jakiś był… No i powiedziałam na lekcji przyrody w nowej szkole, że dzieci się biorą od całowania i miałam potem długo przeje…

  2. Mama dwójki pisze:

    Och, piękne wspomnienia wywołałaś tym wpisem. Pamiętam białe rajtuzki zakładane przez mamę raniutko w pierwszy dzień zerówki, granatową spódniczkę i fartuszek. Pamiętam jak wyglądała sala, były tam zabawki o jakich w domu mogłam tylko pomarzyć. Ogromne wózki dla lalek, i wielka półka z książkami których nie znałam, a że czytać umiałam od 5 roku życia ( a zamiłowanie do czytania mam do tej pory) dla mnie to był raj. I kiedy przypomniałam sobie te beztroskie, radosne czasy to aż mię wzruszenie ogarneło;). Dzięki Matko za ten wpis.

  3. Iwona pisze:

    A mi nie powiedzieli, że po lekcjach wraca sie do domu. Pierwszego dnia w klasie płakałam cały czas, bo myslałam, że dopiero w czerwcu do domu wrócę!

  4. kachula pisze:

    A ja zazdroszczę tym, którzy mogą swoje dzieci posłać do swoich podstawówek. Moja jest 350 km ode mnie, a wspominam ją bardzo miło. Do dziś spotykamy się łącznie z najlepszą na świecie wychowawczynią. „Nasza Pani” ma może 150 cm wzrostu, była wuefistką i chodziła po korytarzu z taką gumową pałką. Jak ktoś tylko podskoczył to go nią straszyła. Skoczyła by za nami w ogień, a my za nią. Cudowna. Oczywiście nie wszyscy nauczyciele byli tacy fajni. Najwięcej uwag miałam od Pani Katechetki: „je chleb na lekcji”, „odpowiada niepytana”, „dzieli się chlebem na lekcji” 🙂 Moje kontrargumenty były bardziej wyrachowane i odpowiadałam jej jakbym była księdzem. Pamiętam mleko na stołówce, obiady szkolne, oranżady w woreczkach ze szkolnego sklepiku, zabawy w dwa ognie, skakanie w gumę i skakankę, doświadczenia na chemii i fizyce, język angielski prowadzony przez rusycystów, wycieczki szkolne i wiele wiele cudnych chwil. Oczywiście nie obyło się bez jakichś wpadek, miłosnych rozczarowań, nierównego traktowania i wielu godzin sprzątania terenu szkoły w ramach jakichś prac. A i w 1 klasie niosłam sztandar jako wzorowa uczennica, to było wyróżnienie przed całą szkołą i wszystkimi rodzicami. O i apele na przerwach i jak w 7 klasie wykręcaliśmy żarówki w klasie, żeby popołudniu w zimę nie mieć zajęć. I jak chłopaki nas od 6 klasy porywali na dzień kobiet na wagary, wmawiając trzy lata pod rząd, że załatwili wszystko z naszą wychowawczynią 😉 Oj cudne czasy, jak moja starsza za rok ruszy w tany, to ja się aż boję. Nie o stopnie, ale o to co nawywija, bo charakterek po mamusi ma niestety.

  5. Klaudia pisze:

    szczególnych wspomnień z początku mojej edukacji nie mam- więc pewnie nic złego się nie wydarzyło 🙂 do tej pory gdy spotykam moją wychowawczynię z podstawówki pyta się co u jej wnuczek – tj moich córek – wszystkie dzieci swoich uczniów traktuje jak swoje wnuki 🙂 a w tym roku okazało się że jej pierwsza prawdziwa wnuczka urodziła się w moje 31 urodziny.

  6. Katarzyna Singh via Facebook pisze:

    Ja pamietam wrazenie jakie wywolalo na mnie imie mojej nowej wychowawczyni- p. Gizeli i to ze potem dluuugo z mama sie klocilam ze moja pani ma na imie Gazela… Poza tym pamietam okropny nylonowy fartuszek i granatowe wstazeczki do wlosow w biale grochy, dume z tornistra- takiego typowo PRLowskiego jakie w tamtych zasach wszystkie dzieci bez wyjatku mialy

  7. Oj działo się….
    Raz na pytanie nauczycielki co u mnie słychać odpowiedziałam; „nos w sos a d… w pierogi” :-P, udawałam że strzelam z „kałacha” w pokój nauczyciela, oczywiście przy dyrektorze szkoły, i odpyskowałam nauczycielce że dziurawi linoleum swoimi obcasami a na dzieci krzyczy że buty mają ubłocone (błoto można zmyć a dziury się nie pozbędziesz).
    Pamiętam, że często się buntowałam, pyskowałam i nie wyrabiałam z nauką. Często słyszałam, że nic nie osiągnę, w życiu mnie zadepczą i że w ogóle dno i dwa metry mułu.
    I co się stało?
    Zostałam nauczycielką 🙂
    Mina moich nauczycieli z podstawówki jak się o tym dowiedzieli bezcenna 🙂

  8. Agata pisze:

    Hmmm, trochę czasu już minęło od mojej podstawówkowej edukacji 😉 dokładnie to aż 16! Uczyłam się dobrze więc nie było problemu, było lajtowo. Można nawet powiedzieć nieskromnie że byłam pupilkiem 😉 miłą, grzeczną, dobrze uczącą się dziewczynką 😀 (po latach wszystko się zmieniło 😉 ). Ogólnie można powiedzieć „flaki z olejem”. Bardzo lubiłam szkołę (oczywiście tylko na początku, najdalej do 3kl szkoły podstawowej), nie mogłam się doczekać kiedy do niej pójdę. Teraz jak sobie przypominam to w tych młodszych klasach (1-3kl) panowała taka domowa atmosfera, było cukierkowo. Nie mogę sobie przypomnieć nic negatywnego 😛 Ehhh piękne to było życie, cofnęłabym się choć na tydzień do tamtych beztroskich czasów 🙂

  9. Szkołę podstawową wspominam ze wzruszeniem. Szczególnie pierwszy dzień. Pamiętam swoje zagubienie bo jakaś obca pani, obce dzieci i gdy szliśmy do klasy na korytarzu minęliśmy moją ulubioną nauczycielkę mojej starszej siostry. Gdy ona zobaczyła mnie wśród tych dzieci podeszła do mnie i powiedziała: Kasiu to ty nie jesteś u mnie? Wzięła mnie za rękę i powiedziała mi, że ona mnie weźmie do swojej klasy! I naprawdę załatwiła mi przeniesienie do jej klasy. Zawsze jej będę za to wdzięczna 🙂 a wtedy to było dla mnie jak zaczarowanie przerażającej rzeczywistości magiczną różdżka. A moja pani Nika to kobieta o złotym sercu, na dłoni, taka ciepła, serdeczna. Dzięki niej pokochałam szkołę. Moja córeczka idzie we wrześniu do szkoły. Wiem, że najwięcej będzie zależało od pani, która weźmie ją pod swoje skrzydła…

  10. Moe pisze:

    Był 1. września któregoś tam roku. Stałam w wielkim, napchanym dziećmi holu osiedlowej podstawówki. Za kwadrans miała się rozpocząć akademia, taka z hymnem, odśpiewaną nie mniej uroczyście piosnką „Gdy dzwoneczek się odezwie biegniemy do szkółki, by się uczyć i pracować, tak jak małe pszczółki” i innymi motywującymi do nauki przyśpiewkami.

    Stałam tedy w tym holu, oczami błądząc po gablotach z dyplomami, medalami i pucharami i marząc o wielkiej naukowej karierze, gdy mama powiedziała:
    – Moe, idź się zapoznać z jakimiś dziećmi, poznaj jakąś nową koleżankę. O, ta dziewczynka miło wygląda…
    Podeszłam do tej miło wyglądającej dziewczynki i zagaiłam:
    – Cześć. Mam na imię Moe. A ty?
    – Ja też mam na imię Moe – odparła dziewczynka, nieco zaskoczona, że trafiła na swoją imienniczkę.
    – Ale ja jestem Moe Iksińska – doprecyzowałam.
    – Nie, to ja jestem Moe Iksińska!
    – Nieprawda, to ja nazywam się Moe Iksińska!
    – Wcale nie! – miła dziewczynka już nie była taka miła. Darła się okropnie, na twarzy zrobiła się purpurowa, a oczy wypełniły jej wodospady łez – To ja jestem Moe Iksińska. Mamo, mamo, powiedz jej, że nazywam się Moe Iksińska!
    I miła-niemiła dziewczynka pognała do swojej rodzicielki. Ja zaś, nieco zdziwiona rozwojem sytuacji, podeszłam do mojej mamy.
    – I jak poszło – spytała mnie matula.
    – Wiesz, ona ma tak samo na imię i tak samo się nazywa, jak ja!
    – No co ty, pewnie coś poplątałaś…

    A potem się okazało, że jednak nie poplątałam. I że ta druga Moe Iksińska została nadpisana jakby na moje miejsce w klasie… Innymi słowy, w wyniku zaskakującego zwrotu akcji zostałam na lodzie – bo szkoła przepełniona, listy zamknięte, miejsc w klasie nie ma i dyrekcja nic na to nie poradzi, że moje miejsce KTOŚ mi zwędził. Dopiero gdy moja mama po rejtańsku oświadczyła, że sama kupi i na plecach przytacha dla mnie szkolną ławkę i krzesełko, przygarnięto mnie do łona osiedlowej placówki edukacyjnej…

    Jednak przez osiem lat musiałam podpisywać się dwoma imionami, bo moja uzurpatorka uczyła się w tej samej klasie.

  11. Kamila Irie pisze:

    Rocznik ’79. Beztroska spowodowana nieswiadomoscia. Czy to zle? Nie wiem. Wyroslam na *pozadna* osobe, wiec moze az tak zle nie bylo. Pamietam granatowe fartuszki z bialymi kolnierzykami. Prostokatny tornister z Reksiem i chinski piornik. Zakupy szkolne w ubogo wyposazonym papierniczym. Zajecia zaczynajace sie o 7.30. Pamietam dzwiek piszczacej kredy po tablicy i kapiaca od wody gabke. Kolege w lawce obok, ktory notorycznie wyjadal klej z tubki i dziwil sie, ze ja nigdy nie probowalam.
    Przerwy szkolne gdzie wszystkie klasy na pietrze maszerowaly rowno, w kolko, parami za reke przez cale 15min i oranzade w woreczku ze szkolnego sklepiku. Koniecznie czerwona. Jak zabraklo slomek, to pilo sie przez delikatnie przegryziona dziurke w rogu woreczka.
    Pamietam strach przy wywolywaniu do tablicy i nerwowke przed klasowka. Radosc, gdy nic nie bylo zadane tez pamietam. I dzien, w ktorym wszyscy musieli pokazac na mapie bez podpisow doplywy Wisly, nazywajac je.
    Pamietam rozdawanie swiadectw, swiadectwa z paskiem i radosc z wakacji. Duzo pamietam i moglabym tak bez konca. To byly piekne czasy. Pelne strachu, ale i szacunku dla instytucji szkoly, respektu dla nauczyciela i radosci z nadmiaru wiedzy jaka sie wtedy mialo. O cudo zostalo z niej jeszcze cos do dzis.

  12. Ania pisze:

    Ja chodziłam do wszystkich podstawówek w swoim mieście:) Na szczęście mieszkam w miejscowości, gdzie było ich wtedy tylko trzy. 1 klasa przeżyłam w „jedynce”, od 2 do 4 w „trójce” bo nagle moja ulica cała tam została przeniesiona, a od 5 klasy w „dwójce”, tam przenosiła się do pracy moja mama (z „trójki” zresztą) i zabrała mnie za sobą. Co mi zapadło..? Oj pani od biologii w 4 klasie, która wszystko donosiła mojej mamie..;) do dziś jak jej mówię „dzień dobry” to mam ciarki, bo tak jej nie lubiłam za to kablowanie.Oj zpt z moją mamą, też trudne to było dla mnie bardzo, bo mama dbała, by nikt nie posądzał, że mam lekko bo ona tu pracuje-to zawsze ocena pół stopnia w dół gratis była. Przejście w 5 klasie do nowych, nie znanych osób tez było stresujące, ale właśnie w tej klasie nawiązałam przyjaźnie, które trwają do dziś, Gosia, Sylwia, Kasia i ja – wszędzie razem, wszystko razem 🙂 Te 8 lat podstawówki to ciekawy czas w moim życiu, sporo zmian, pierwsze platoniczne miłości, pierwsze prawdziwe przyjaźnie, pierwsze problemy, rozterki, wybory, dyskoteki:) radości i smutki. Niedługo moje smyki zasiądą w ławce szkolnej..jestem ciekawa jak im minie tam czas i jakie kiedyś będą mieli wspomnienia..:)

  13. asia86 pisze:

    Lata 90.. łapówkarstwo na porządku dziennym. Pamiętam jak mama jednej dziewczynki przynosiła notorycznie prezenty wychowawczyni i Justynka miała same piątki. Jak poszła do 4 klasy okazało się że jest głupia jak but i ledwo na 3 jechała a co najgorsze tak jej już zostało. Nie ma jak to zapewnić dobry start dziecku..

  14. Anna Zacharek pisze:

    9 lat podstawówki – bo z klasą „0” – to super czas. Zaczynalam edukację w szkole, w której było ponad 3-tysiace uczniów, w trakcie mojej edukacji byla rozbudowywana – urocze chwile, gdy burzono ściany między starym a nowym budynkiem… Guma Donald i Turbo, oranżadki w proszku i łamiszczęki w sklepiku przy szkole, placki ziemniaczane z kiełbasą i pomidorówa z ryżem w stołówce, do której udało mi się wyżebrać od rodziców dotęp po 5 latach edukacji, granatowe fartuszki do III klasy, lekkie książki – niby drukowane na byle jakim paperze, a potrafiły przetrwać kilka kolejnych roczników, rusycystka ucząca angielskiego, historyk rzucający kredą, gąbką i kluczami, 43 uczniow w klasie – a numerów w dzieniku bylo 42- niby szara rzeczywistość, a żylo się dobrze.
    Szybko się w szkole urządziłam – bardzo dobrze sie uczyłam, ale przy tym byłam „chłopaczarą-łobuzicą” – co pozwoliło mi sie ustawić i względem dzieciaków, i nauczycieli (he, he, potem mi to bokiem wyszło w ogólniaku – wszyscy faceci traktowali mnie jak kumpla, a oceny poszły w dół, bo nie bylam przyzwyczajona do uczenia się.
    Najlepiej zapamiętane wydarzenia – zatrucie zdrowego zęba przez idiotkę-dentystke szkolną – ząb w rezultacie straciłam i podetknięcie przez koleżankę mega naostrzonego ołówka pod tyłek, gdy z impetem opadalam na krzesło po wyczerpującej odpowiedzi. Miny personelu szpitalnego – bezcenne.
    Dziś już mojej podstawówki nie ma, wrociłam do niej tuż przed jej likwidacją na praktyki szkolne, teraz jest tam tylko gimnazjum i liceum – inni nauczyciele, inni patroni, inny poziom.
    Chciałabym, żeby moje dzieci bawiły się w szkole podstawowej tak dobrze, jak ja się bawilam 🙂

  15. mamaOli pisze:

    Matko do tablicy wywołałaś, szumu narobiłaś… Ja tu już nic nowego nie dodam, bo wszystko zostało napisane 🙂
    Trubo, guma do skakania, pierwsze lekcje, miłości, dyskoteki, slizgawki na placu po lekcjach, gdzie powroty zajmowały minimum 2 godziny 🙂

    Ja zapamietam, jak przyniosłam kurzą łapkę „ratkę” do szkoły, uwielbiałam naciskać poduszki, niestety mnie złapano i wezwano mame…. do tej pory piszę jak „kura pazurem”.

    Mam nadzieje, że moje dziecie tez będzie mieć takie wspomnienia…. ehhhhh fartuszek i maszerowanie jak na wieziennym spacerze uffff tego juz nie ma 🙂

  16. Mamuśka pisze:

    Agnieszka Osiecka napisała fenomenalną piosenkę o okularnikach, że się snuli. Snułam się i ja. Dziewczynka o wielkich okularach, zupełnie nie pasujących do jej urody. Taki był PRL, kupowaliśmy to co było i nikt nie wybrzydzał. Pewnie nie przeszkadzało by mi, że je nosze gdyby nie wyzwiska w podstawówce, Kujon, brelok, czterooka i tym podobne. Nie raz ktoś mi je strzaskał, ku ogólnej radości moich rodziców.
    Miałam głowę do matmy a że program wydawał mi się za łatwy i nudziłam się w wakacje….nudziłam się potem na matmie. Odrabiałam zadania w szkole i pomagałam innym kolegom i koleżankom.
    Doceniali to dopiero po latach a wcześniej byłam kujonicą, chociaż w domu nie ślęczałam do późna.
    Niestety nie był to dobry czas. Nie uważam, żebym była wybitna, ale nikt mnie nie docenił i nie „zatrudnił” do czegoś pożytecznego. Nie trafiłam na nauczyciela, który zauważył że coś potrafię.
    Wspominam tylko wyzwiska i wielkie okulary.
    Cieszę się że moje dzieciaki mają mądrą matkę, która dostała w dupkę w młodości. Teraz będzie mogła ich lepiej przygotować na bezwzględne środowisko szkoły podstawowej.

  17. karoka pisze:

    Podstawówka – nauka celebrytowania 😉

  18. EWA pisze:

    szkoła podstawowa – nauka szeroko pojętej samodzielności, począwszy od samodzielnego dostania się tam na własnych nogach!!!!!! (OMG) granatowo- biały świat rozpoczęcia roku szkolnego, skóropodobne tornistry w pięknym „sraczkowatym” kolorze, chinski dlugopis cienko piszący chowany w drewnianym piórniku. „brulion” w którym trzeba było własnoręcznie zrobić marginesy 🙂 i pierwsza dwója za brak pracy domowej (klasa 1 – zadanie o lisku -pamiętam je do dziś) 🙂 zapach lizolu do mycia podłogi z lastrika pomieszany z zapachem stołówkowych obiadów:) i podręczniki kupowane za złotówkę z wielkiej szafy w szkolnej bibliotece 😀 wpisywanie się do pamiętników, i chodzenie po kredę do pokoju nauczycielskiego, który wtedy wydawał mi się tajemniczym i magicznym miejscem, chodzenie na religie do domu katechetycznego koło kościoła 🙂 aa i kanapki w papierze śniadaniowym

  19. Magda Rysińska pisze:

    Szkoły podstawowej nie kojarzę z nauką, z wkuwaniem, stresem, klasówkami i dyktandami. Wspominam ją raczej z beztroską. Pamiętam na przykład jak oszukiwałam na stołówce i robiłam wszystko, żeby nie pić gotowanego mleka bo bałam się, że gdzieś pomiędzy łykami wślizgnie mi się do buzi okropny kożuch. Pamiętam elmeksowanie i ten charakterystyczny zapach płynu, którym wychowawczyni polewała nam szczoteczki. Nikt z dzieciaków nie lubił tego i często szorowaliśmy powietrze przed zębami. Pamiętam też, że w czwartej klasie zakochałam się w Kornelu i często wyobrażałam sobie, że na przerwie miedzy lekcjami to On wyznaje mi miłość, a ja udaje zaskoczenie. Jednakże zaskoczeniem było to, że Kornel poprosił o chodzenie Ankę kujonkę, a nie mnie :). Pamiętam też, że Jakub nie dawał mi spokoju i często ciągnął mnie za kucyk. Pewnego dnia nie wytrzymałam i na lekcji matematyki wbiłam mu czubek cyrkla w nogę…
    Taak, fajnie było 🙂

  20. milena pisze:

    A ja do tej pory pamiętam smak zupy owocowej na stołówce-zeżarłam 2 talerze zupy -nie naczynia rzecz jasna -w życiu nie jadłam niczego tak dobrego -i że kolega mnie pocałował w szyję co było okropne i spowodowało niewybredne komentarze innych 7 latków że zakochana z nas para i takie tam..teraz on ma hotel a ja siedzę w domu z dwójką dzieci…

  21. Ambiwalencja pisze:

    Chłodny wrześniowy poranek. Tata zaprowadza mnie pierwszy raz do zerówki. Pokazuje mi moje miejsce w rzadku wieszakow. Z pajacykiem nad i miejscem na buty pod.- nie rób mi wstydu i nie becz.w plecaku masz grzebień.przyjde pózniej.jestem wtedy jeszcze jedynaczką i nie mieszkam w blokach,wiec nikogo nie znam ( dzieci z bloków znały sie miedzy sobą). Obserwuje inne dzieci,podchodzę do jednej z dziewczynek,ale ta wkłada mi palec w oko.tej dziewczynce nikt regularnie nie obcinał paznokci,oko piecze i lzawi.szukam pocieszenia wsród czegoś znajomego.grzebien…czesze włosy. Uczę sie trudnej sztuki nawiązywania kontaktów i zabawy z innymi,to trudne,czesze wiec włosy często. Po kilku dniach pani zabrania mi przynosić grzebień z sobą.nie szkodzi, przystosowalam sie,wiem juz na czym polega życie w grupie. Któregoś dnia zaprowadzaja nas do najpiękniejszego miejsca na ziemi. Nazywa sie biblioteka.nie wiedziałam,jak wielka mozna czerpać przyjemność,jak szybko samemu sie pocieszyć,wzruszyć,rozbawić i zasmucic..Miesiąc pózniej umiem juz czytać, rok pózniej dostaje zgodę od dyrektorki na wypożyczanie więcej niż 10 książek na raz. Zwracam je w tydzień,wiec nikt nie robi problemu. Dwa lata pózniej mam swoją grupę najlepszych przyjaciółek, trzy lata pózniej odkrywamy tajemny świat kobiet. Toalety…tam dowiadujemy sie od starszych dziewcząt z 8 klas jak sie całować,co to jest seks,jak używać tamponow.po lekcjach nie wracamy od razu do domu,cała zgraja ruszamy w kierunku budki telefonicznej.nasz cel: zadzwonić pod 0800 i rozmawiać jak najdłużej nim nas rozłącza.zakładamy literacki klub.ja pisze scenariusze,wspólnie odgrywamy gotowe dzieła w szkole.zaczynam swoją pierwsza prace zarobkowa: pisze listy miłosne za oranzade.dostaje tez swoją pierwsza miesiaczke..znoszę to bardzo zle,mdleje,wymiotuje,wpadam w anemię. Nauczyciel wuefu upiera sie,ze stymuluje,nie jest możliwe,żebym krwawiła dwa tygodnie w miesiącu. Dowiaduje sie,ze bycie kobieta nie jest fajne,nie ma mężczyzny,który by kobietę w pełni zrozumiał.interwencja dyrektorki i zaświadczenie od ginekologa,załatwia sprawę.ostatecznie dostaje 4 na koniec i mój czerwony pasek nie jest zagrożony. Zostaje bohaterka wsród dziewcząt,jako pierwsza byłam u GINEKOLOGA!mam tez chłopaka,listy miłosne chowam w materacu łóżka.nie wiem kto je pisał, na pewno nie ja.zakladamy z dziewczynami sekretny zeszyt o seksie. Zima. Latem ta juz pokaźna wręcz księgę znajdują moi rodzice .dowiaduje sie,ze swiat nie dzieli sie tylko na dziewczynki i chłopców. Jesteśmy tez my i oni- rodzice,którzy tez nic nie rozumieją.rozpoczynam ostatnia juz 6 klasę. My dziewczynki jesteśmy juz bardzo dojrzałe,nienawidzimy chlopcow,którzy ewidentnie sa głupi.ci w naszym wieku. Starsi dZiwnym trafem wydają sie nam fascynujący.ale oni nie chodzą do podstawówki i nie wrzucają nam chrabaszczy za koszule.maja motorynki,pala papierosy i chodzą na dyskoteki.dalej bardzo duzo czytam,przez przypadek wypożyczam pamiętniki fajny hill.ksiazka staje sie bardzo popularna,nasza klasa w tym roku wygrywa w rankingu,wypozyczylismy najwiecej książek.nikt nie zauważa,ze blisko 30 osób wypożyczyło ta sama pozycje.nadchodzi lato. Ostatni dzien w szkole,każda z nas dziewcząt ma z sobą chusteczkę.płaczemy my,płaczą niektóre nauczycielki.tego dnia wszyscy wspólnie,dziewczynki i chłopcy,ruszamy do kiosku.na oranzade..to był ostatni rok,kiedy lubilam chodzić do szkoły.

  22. D. pisze:

    Ja do podstawówki chodziłam w latach 90 i fajnie wspominam te czasy. Pamiętam pierwszy dzień w szkole… tzn pamiętam moje dudniące serce, które przygłuszyło wszystko wokół i te przestraszone twarze innych dzieci z którymi potem szybko się za kumplowaliśmy i żal było się rozstawać, gdy przyszło zmienić mi szkołę. Pamiętam gry w klasy, berka, gumę. I to że wraz z przyjaciółką wpadałyśmy o 7:00 do woźnej po klucze do klasy i przygotowywałyśmy tablice pięćset razy pisząc i zmazując na przemian Lekcja, Temat… tak by było idealnie, równiutko. Ustawiałyśmy ławki, podlewałyśmy kwiatki… fajnie było! Po powrocie ze szkoły do późnych godzin bawiłam się w szkołę. Założyłam nawet dziennik lekcyjny i wstawiałam pały wszystkim których nie lubiłam w klasie hehehe 🙂 Chciałabym wrócić na moment do tamtych beztroskich chwil… mam nadzieje że moje maluszki też tak fajnie przejdą przez podstawówkę 🙂 choć w dzisiejszych czasach to mało prawdopodobne….
    pozdrawiam

  23. angus79 pisze:

    Mnie szkoła podstawowa kojarzy się z zapachem przypalonego mleka roznoszonego w wiadrach przez panią kucharkę, z comiesięczną fluoryzacją zębów, przeglądem włosów przez panią higienistkę. Wszyscy byli równi, w niebieskich fartuszkach i tenisówkach, z tornistrami na plecach i kluczem u szyi. To czas wycieczek i koloni, wielkich przyjaźni, czasem nawet na całe życie. Niepowtarzalny smak napojów w woreczkach i gum Donald’s, czas poznawania smaku życia.

  24. Byłam raczej z tych grzecznych dziewczynek,ale zdarzało się ze nabroiłam.Kiedys na lekcji religii odwróciłam koledze zeszyt do góry nogami.Kiedy się zorientował oberwałam i to konkternie ,piękna sliwa pod okiem. Całonocne okłdy nie pomogły i na wycieczke pojechalam z podbitym okiem.Koledze wybaczylam,ale nie zapomniałam-jak to kobieta

  25. Ollie pisze:

    Moja szkoła podstawowa? Uważam, że najlepsza w całym mieście była jest i będzie i nie dlatego, że ma wiele certyfikatów, jest wysoko w rankingach, czy przez wysokie wyniki uczniów. Dla mnie najlepsza jest dlatego, że w tej szkole ludzie LUBIĄ SIĘ NAWZAJEM. Kadra i uczniowie, nauczyciele między sobą i rodzicami oraz uczniowie. Nie są to puste słowa, gdyż jestem zaprzyjaźniona z niektórymi nauczycielami, mam informacje na bieżąco. Pod tym względem nic się nie zmieniło 🙂 Wiadomo, że niektórych nauczycieli zastąpili nowi, młodzi, pełni perspektyw i planów, ale dostosowali się do „wymogów” panujących w placówce, zresztą myślę, że nie było z tym większego problemu 🙂 Za 3 lata mam zamiar posłać do mojej starej szkoły mojego Synka – jest idealnie dostosowana do potrzeb sześciolatków – bo wiem, że będzie miał z tego okresu wiele pozytywnych wspomnień, nauczyciele doskonale poprowadzą go przez lata nauki, będzie bezpieczny i będzie mógł poznawać najważniejsze wartości – tak samo, jak jego mama, gdy rozpoczęła edukację 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *