Tak sobie czasami obserwuję różne portale o macierzyństwie i na podstawie tego, co się na nich wypisuje, dochodzę do wniosku, że krzywdzę dzieci.
Krzywdzę je codziennie od poniedziałku do piątku, bo zaprowadzam je do klasycznej szkoły. Nie Montessori, nie demokratycznej, nie leśnej, nawet nie do prywatnej. Do takiej państwowej, z rządowymi podręcznikami. Że ja te dzieci, otwarte na świat, żądne wiedzy, kreatywne, spontaniczne rzucam w otwarte paszcze nauczycieli. Prosto w objęcia belfrów, którzy im tylko: oceny, testy, dyktanda, lektury, a do tego zadają szlaczki paskudne i tak dalej. Ja wiem, to nie jest sytuacja idealna. Sama tymi szlaczkami rzygam, wywiadówek nie znoszę, a wstawanie „na ósmą” działa na mnie destrukcyjnie.
Podziwiam moje koleżanki, które zdecydowały się na nauczanie domowe swoich dzieci. Kiedyś sobie o tym domowym nauczaniu poczytałam, rozumiem jego ideę i też uważam, że to spoko sprawa i że dzieci takie uczą się inaczej, uczą się chętniej, są bardziej samodzielne i wciąż mają kontakt z innymi dziećmi, bo podróżują po świecie, mają warsztaty i zajęcia w grupach, spotkania i takie tam. Sęk w tym, że jakbym zdecydowała się na nauczanie domowe, to miałoby to swoje konsekwencje. Na przykład dzieci byłyby głodne. No normalnie by nie chodziły, ale słaniałyby się na nogach, a do tego byłyby obdarte, bo ja nie miałabym kiedy zarabiać. Bo wyobraźcie sobie, że jak one są w szkole, to ja pracuję. Tak, wiem, że freelancer copywriter to siedzi na dupie i klepie coś w klawiaturę, ale to też jest praca. Może trochę inna niż paczkowanie kurczaków i stemplowanie jaj, ale jest. Ile napiszę, tyle mam kasy. Tak więc dzieci byłyby głodne. Oczywiście nie zmarłyby z głodu ostatecznie, bo tutaj pojawia się druga konsekwencja nauczania domowego – zatłukłabym je przed upływem pierwszego semestru. Dlaczego? Bo potrzebuję dużo przestrzeni dla siebie, dużo ciszy, spokoju i nieprzerwanego pędu myśli, który możliwy jest tylko i wyłącznie wtedy, kiedy moje dzieci śpią albo są w szkole/ na wycieczce/ z ojcem/ ewentualnie w śpiączce, czego im oczywiście nie życzę. I ja bym z nimi 24 godziny na dobę po prostu nie wytrzymała. Dlatego chodzą do szkoły.
Ale pomyślmy… Czy szkoła jest taka zła? Przecież…. wait for it! chodziłam do szkoły! Ba! Chodziłam do wielu szkół, nawet licząc same podstawówki.
Co z nich pamiętam?
Podstawówka nr 1. Pamiętam smak kawy inki z mlekiem podawanej wielką aluminiową chochlą z emaliowanej kanki. Oraz Wiesia pamiętam. Wiesio kiblował dwa lata w zerówce. Wtedy mnie to śmieszyło, ale odkąd CD też kiblowała dwa lata w zerówce, to już trochę mniej.
Podstawówka nr 2. Poszłam do niej w połowie semestru i dziadek nie wiedział, że są dwie klasy drugie i chodzą na zmianę: raz A na rano, a raz B na rano. I zaprowadził mnie na rano, a ja miałam na 13.00. To był chyba jedyny raz, kiedy dziadek (czyli mój tata) zaprowadził mnie do szkoły. I tak zostawił. I jak już moja klasa zaczynała lekcje, to psychika mi się poddała i wyłam jak bóbr. I wtedy na pomoc przyszła taka mała Ania, która zaczęła mnie rozśmieszać. Dzisiaj mała Ania jest chirurgiem onkologiem. A ja no.. tylko copywriterem. Nie mamy kontaktu, ale kilka lat temu się spotkałyśmy na osiedlu.
Podstawówka nr 3. Pamiętam, że jak mówiłam mamie, że dostałam ze sprawdzianu 4, to mama pytała, co dostała taka moja koleżanka, a ona zawsze miała 5 i ja ją przez to nie do końca lubiłam. Dzisiaj jest mądra i piękna, pewnie jak zawsze o stopień wyżej ode mnie, ale się już tak nie przejmuję. Pamiętam też Agnieszkę z blond lokami. Zazdrościłam jej, że może oklejać ściany w pokoju plakatami z Bravo. A ja nie mogłam czytać Bravo i Popcornu w ogóle.
Podstawówka nr 4. Pan od fizyki raz nie miał dziennika i moją ocenę z pytania (4) wpisał sobie w jakimś notesie, a potem zupełnie o tym zapomniał i jak przyszło do podsumowania roku, to miałam jakąś zaniżoną ocenę, więc powiedziałam mu, że jest oszustem. To był mój ostatni w życiu akt asertywności, bo z tego później były same problemy. Poznałam też wtedy Kaśkę, z którą przyjaźnię się do dzisiaj i jak mi FB podpowie, to nawet pamiętam o jej urodzinach.
Liceum. Średnio raz w tygodniu chciałam popełnić samobójstwo. Do dzisiaj albo nie zapuszczam się w tamte rejony, albo przechodząc obok, spluwam na chodnik.
No i teraz nie wiem, czy możemy uznać, że…. szkoła nie jest aż taka zła?
Najbardziej wkurza mnie w szkole jednak szerzenie ideologii i katecheza. Najbardziej mi to przeszkadza, że w treści w podręcznikach może ingerować władza, niezależnie od tego, która akurat nam miłościwie panuje. A ta obecna wkurza mnie najbardziej ze wszystkich dotychczasowych.
Babcia jednak uspokaja:
– Skończyłam szkołę za komuny, ale swój rozum miałam i żadna ideologia przemycana podczas lekcji mi nie zaszkodziła.
A dziadek dodaje, że on się nigdzie nigdy nie zapisał: do harcerstwa, do stowarzyszeń studenckich i do związków zawodowych i też jakoś dał radę.
To może aż tak bardzo nie skasują mózgów moim dziewczynom – inteligentnym, spontanicznym i wciąż łaknącym wiedzy. A może jakimś cudem kiedyś nawet CD zapała chęcią do nauki czytania….
Ha! Liceum wspominam podobnie, aczkolwiek był to też wspaniały czas pod względem towarzyskim, na studiach już tak fajnie nie było, większość, w tym ja, zaczęła zarabiać kasę i już nie było czasu na życie towarzyskie…. Na nauczanie domowe nie poszłabym w życiu 😉 o ile nie towarzyszyłyby mu odpowiednie warunki przyrodnicze – np. byłabym podróżniczką i wraz z rodziną przebywałabym 300 dni w roku gdzieś w drodze 😉
Ja wspominam czasy szkoły bardzo dobrze, podstawówki, mama nie musiała siedziec ze mna przy lekcjach i sprawdzać, zadania byly sformułowane tak, ze mizns bylo je zrozumiec, odprowadzala mnie siostra, przepraszam ją w duchu za to co ze mna wtedy przeżyła, szłam na swietlice, klucz na szyi, wracalam z kumpelami, szlam na drugi obiad przy zakladzie pracy moich rodziców, bo mieszkaliśmy w bloku przyzakladowym, odrabialam lekcje albo i nie, mama szła na wywiadówke i tylko czemu 4 a nie 5( 6 nie bylo jeszcze). Bylam bez porownania bardziej samodzielna niz moje dzieci. Nauczyciele byli wymagajacy . Ale tez wydaje mi się, ze lepiej tlumaczyli na lekcjach, jak byly dobre notatki to z nich w domu mozna bylo przygotowac sie do lekcji. Książki czytalam z nudow , bo byl w domu tylko tv i jeden program. Neta nie mialam. Za to teraz nadrabiam. Pęd zycia był powolniejszy. Teraz latam za tym , zeby bylo, miec. Oczywiście tez od rodzicow slyszalam ” za moich czasów” , zyli w epoce lampy naftowej. Ale pokonczyli studia , pracowali na miejscu. Świat sie zmienia
CD- załapie to czytanie. Ona chyba rocznikowo jest 6-latką ? Jak przypomnę sobie moją w tedy 6 -latkę i jej „pseudo czytanie” to się dziwię jak mogłam to znieść. Do tego upór maniaka,że „pani nie kazała dwa razy czytać na głos”. Dziś 7,5-letnia dziewczynka od wakacji coraz lepiej składa literki i czyta. Jeszcze nie czyta jak „kałasznikow” ale źle nie jest. AAA i też do zerówki chodziła dwa razy. tyle, że rok w przedszkolu i rok w szkole. Ale to przez rządzących i ich ciągłe zamieszki w edukacji.
córki me chodzą do prywatnej szkoły i mają i klasówki i kartkówki i oceny i lektury, prace domowe, głupie zadania, szlaczki, wypracowania, dyktanda, pytania ocenę, zadania dodatkowe, zajęcia dodatkowe, kąciki kulinarne, konkursy itp.itd. I czekają na mamę w szkole do prawie 16. One mają się dobrze, ja czasami gorzej….
A ja to sie przyszlam zapytać dlaczego nie mogłaś czytać Bravo? ?
Bo tam za dużo seksu było 🙁
Matka Sanepid Też córce zabraniałam. Włos mi się jeżył, gdy zaglądałam do takich gazetek 🙂
Beata Kokłowska ale plakaty były!
Matka Sanepid 🙂
Ja skończyłam zwykłą, państwową szkołę, a obecnie pracuje w placówce Montessori. Nie do końca przekonuje mnie ta metoda, ale rok po skończeniu studiów zarabiam więcej niż nauczyciel dyplomowany w państwówce, więc nie narzekam. A prawda jest taka, że nie ważny jest system czy rodzaj szkoły, a nauczyciel, który spędza z dziećmi czas. To nie szkoła krzywdzi dzieci, nie ważne jaka to będzie, a nieodpowiedni nauczyciel.
Według mnie ja poszłam do szkoły o jakieś 4 lata za wcześnie. Mój syn jest w szóstej klasie – może powinien zacząć szkołę za rok … Szkoła jest bardzo zła ….
Też nie mogłam czytać Bravo ?
a teraz chyba nawet nie ma Bravo 🙁 i co nasze córki będą czytać potajemnie?
Matka Sanepid Matko – teraz się ogląda filmiki 🙂
Moi rodzice chyba jakoś nie zaglądnęli do środka 😉 mogłam czytać i plakaty wieszać 😀
Chyba jest jeszcze… tylko pewnie zupełnie inne niż za naszych czasów
Zosia Ząbczyk chyba faktycznie jest https://www.facebook.com/Twoje.BRAVO/
„mamy dla Was 10 lifehacków – sposobów na uniknięcie kompromitacji! ” WOW, chyba POWINNAM JA TO CZYTAĆ
Bardzo fajne , zastanawiające …
Matko,dlaczego aż do 4 podstawowej chodziłaś? Rozumiem,ze się przeprowadzaliscie z jakiegoś powodu,ale aż tyle?
2 przeprowadzki + 1 przenosiny do innej szkoły ze względów logistycznych
Jej, podziwiam. Jak się odnajdowalaś w każdej szkole?
Iza Gu chyba nijak… do żadnej się nie przywiązałam i ogólnie nie jestem jakoś przesadnie wierna miejscom, w których przebywam. Ale z jednej została mi koleżanka, a dokładniej czytelniczka 😉 ta co mogła sobie plakaty z Bravo wieszać, a z ostatniej przyjaciółka, „za którą” później nawet na studia pojechałam.
Chociaż tyle. Ja się zastanawiam jak mój synek się odnajdzie, ma niby rok dopiero,ale mieszkamy na wynajmie, do własnego mieszkania nie wiem czy kiedykolwiek się dorobimy…eh dylematy matki.
Iza Gu CP chodziła do dwóch różnych przedszkoli, potem poszła do szkoły, jakoś obeszło się bez problemów. Myślę, że takie siedzenie w jednym otoczeniu też jest nie do końca dobre.Ale ja sobie nie wyobrażam pracować 30 lat w tej samej firmie na przykład…. Nawet studia kończyłam na dwóch różnych uczelniach, za każdym razem przesuwając się na południe kraju o ok. 350 km 😉
Bravo czytalam, nawet mi kupowali, starsza jestem, Swiat Mlodych prenumerowalam, wczesniej Misia, a sprawy seksu mama zalatwila tak, ze kupila mi ksiazke ” Skąd się wziąłem”… Jak dostalam okres na kolonii to myślałam, ze umieram… Nie wiedziałam co to.
Echhh wybór szkoły przed nami i też tak skrzywdzę moje dziecko że nie dam jej do najlepszej u nas szkoły muzycznej, ani wymarzonej przez nią sportowej, nie dam do potwornie drogiej językowej, ani do Montessori, a do publicznej podstawówki (tylko jeszcze się waham do której z dwóch).
Ps. U nas notka po dłuuugiej przerwie, zapraszam 🙂