Taka jest u nas w domu dzisiaj sytuacja, że ja i kot nie rozmawiamy ze sobą.
Zaczęło się od tego, że trzeba go było profilaktycznie odrobaczyć. Nie mogłam użyć tej starożytnej metody ze względu na jej skutki uboczne oraz rozmiar piguły.
Starłam więc wielką jak kołpak od traktora tabletkę na proch, dodałam do niej łyżeczkę majonezu i taką oto miksturę postanowiłam kotu wetrzeć w sierść. Jeśli komuś się wydaje, że postradałam zmysły, to nie jest to największy objaw mojego złego stanu psychicznego. Miewam gorsze. To zachowanie jest nad wyraz rozsądne, kot bowiem nie lubi być brudny i jeśli mu się wysmaruje futro nawet największym paskudztwem, to kot je wyliże. No taka jest przynajmniej teoria.
Niestety, nie doczytałam tego, co powinno być zapisane drobnym druczkiem, ponieważ kotu wtarłam ten majonez z tabletką w kocie boki. I kot, zanim się zorientował, że ma coś w sierści, tak się ucieszył na moje czułości, że chciał więcej i więcej. A więcej czułości u kota objawia się większą ochotą na ocieranie o wszystko. I tak kot najpierw umazanym bokiem otarł się o moją lewą nogę, następnie o szafkę w kuchni, lodówkę, klatkę dla świnek i o moją prawą nogę. Na sugestię, żeby teraz to wszystko gnojek zlizał, wybiegł z kuchni prosto do salonu, stanął na środku mojego srebrnego dywanu typu shaggy i patrząc mi głęboko w oczy, klapnął sobie na boczek. Akurat na ten, na którym zostało mu najwięcej majonezu z głęboko ukrytą tabletką na robale*. Na to podniosłam wrzask i pierwszy raz wywaliłam tego mojego kochanego kota, zwanego przeze mnie synusiem, do łazienki. Uznałam, że łazienkę najłatwiej jest wyczyścić, a kot w chłodnym otoczeniu płytek ceramicznych może przestanie się do wszystkiego przytulać.
Po godzinie okazało się, że kot jak był brudny od majonezu i proszku z tabletki, tak brudny jest nadal. Jednak nie próżnował, ponieważ w kabinie prysznicowej znalazłam wielkie kupsko.
I tak właśnie się do siebie przestaliśmy odzywać.
* Na angielskim oglądaliśmy wywiad z panią producent od filmów i ona miała dziwne imię. I ja się ciągle zastanawiałam, z czym to imię mi się kojarzy. I wreszcie wpadłam na to: Candida. Tak właśnie miała na imię. Za Wikipedią: „Candida albicans Berkhout – gatunek grzybów zaliczany do rzędu drożdżaków. Jest to grzyb bezotoczkowy, wywołujący zakażenia oportunistyczne u chorych z obniżoną odpornością. Stanowi on florę fizjologiczną przewodu pokarmowego u 40-80% populacji.” Do końca lekcji nie mogłam się skupić.
Uśmiałam się. A w ramach pocieszenia powiem Ci, ze mam psa. Psa, który zje wszystko co mu damy. Wszystko oprócz tabletek na robale. I też zawsze kombinujemy jak mu ja podać
Są „tabletki” na odrobaczenie w płynie. Wsmarowuje się je w kark. My na naszej stosujemy bo tabletkę wyczuje nawet w ukochanej wątróbce i nie ruszy.
Potwierdzam, cud wynalazek! Ja też nie jestem w stanie wcisnąć kotu tabletki do gęby…
Może być też pasta na odrobaczenie, a tę Twoją trzeba było wetrzeć w łapę…łapę zawsze wyliże..
Dawno się tak nie uśmiałam ???
Nie wyliże 🙁 Moje koty będą chodzić na 3 łapach, a nie wyliżą!
Ło matko!! A ja mojej tableteczkę ładuję w kawałeczek mięska i po sprawie!;-) Dobrze, że mi przypomniałaś – jutro muszę przeprowadzić operację odrobaczanie 😉
Swoją drogą, moja kota dostaje Milpro – tabletka jest wielkości rutinoscorbinu 🙂
Padłam! Normalnie się popłakałam i nie pamiętam kiedy tak mnie coś rozbawilo ? a miałam mega doła dzisiaj, także dzięki Ci Matko! ?
Uwielbiam Cię za te teksty?
Mojemu nowemu „przybłąkańcowi” podałam ostatnio Milpro. Pierwszy raz. Po ostrzeżeniach veta (mój pierwszy w życiu kot), że kot wyczuje i za nic po dobroci nie zeżre, przeżywałam jak stonka wykopki i zbierałam się kilka dni. Roztarłam tabletkę, zmieszałam z pasztetem w kulkę i ruszyłam do akcji, kombinując jak mu to dziadostwo wcisnąć. Kot nie dał sobie otworzyć pyska. Za to powąchał i rzucił się na kulkę prawie odgryzając mi rękę. Nie wiem skąd się pojawił, ale szybko złapał domowe zasady: każde moje zwierzę za żarcie dałoby się pokroić, wciąga i nie czeka, bo jeszcze zabiorą ;D