7:15, SMS od męża, który przed kwadransem wyszedł do pracy:
„Nie ma w domu mojego telefonu prywatnego? Chyba zgubiłem”
Przeszukałam łóżko, komody, stoły, zajrzałam pod kanapę. W tym czasie mąż, idąc po śladach, dotarł do domu.
– Cholera, jeszcze zadzwonić na niego nie mogę, bo te gówniary o świcie dzwoniły po ludziach i go wyłączyłem!
Przeszukał te same miejsca, w których i ja szukałam, naburczał na Córkę Drugą, że się kręci pod nogami. Na to Córka Druga wyjęła z buta stojącego w korytarzu…. telefon.
– Yyy? – kiwnęła z dumą głową.
– Taaaak! Znalazłaś telefon!
– Yyyyy! – i wyciągnęła rączki by przytulić tatusia…
Cudoooowna.
Jędza, gówniara jedna, co wstała dzisiaj o 5.30. Ja pierdolę! Jak kiedyś wyjdę i nie wrócę, to mam tylko nadzieję, że mój mąż wyszuka jakieś fajne zdjęcie dla fundacji Itaka, co by wstydu mi nie narobił (chociaż dzisiaj o 6.00 rano mu powiedziałam, że ma mnie nie szukać!)