Jak się pracuje na komputerze to chciałoby się, aby się komp nie restartował w chwili, gdy powstaje wiekopomny tekst. I chciałoby się uciec z nim czasem i w kiblu posiedzieć, jak dzieci mają dzień szajby. A z moim starym gratem się tak nie dało.
Asertywnie więc zadzwoniłam do redaktora komputerowego czasopisma i spytałam czy nie znalazłby jakiegoś starego laptopa. Może być prosty jak budowa cepa, byle miał program tekstowy, a za dostęp do neta to już go ozłocę!
Efekt mojej bezczelności jest taki, że za parę dni ów redaktor z samej Warszawy przywiezie mi laptopa stacjonarnego. Stacjonarnego, bo bez baterii, tylko na kabel. Z WiFi, Firefoxem, programem tekstowym i Gadu Gadu. I twierdzi że jeszcze kamerkę dorzuci.Wczoraj mi do późnej nocy wszystko instalował i nawet foto maszyny wysłał z informacją że lubi piwo (redaktor, nie komputer…). Och jak się cieszę!