A wychodne miała ze swoją przyjaciółką co to się z nią zna od 19 lat. Poszłyśmy na kawę i ciastko.
– Ech, trzy lata od porodu, a ze mnie wciąż woda nie zeszła… – cytat znad ciastka bezowego i cynamonowego sernika.
Umówiłyśmy się na 20:00, o 21:00 kawiarnie zamykano, więc się jeszcze przeszłyśmy ulicą co to przed wejściem do UE była zakątkiem, w którym mordowano, a teraz jest pięknym deptakiem. Takie czasy panie, że nawet o miłe miejsce do mordowania ciężko.
O 21:15 wsiadłyśmy do auta, bo chciałam przyjaciółkę do domu odwieźć. No i jak przejechałyśmy dwa skrzyżowania to się walnęłyśmy w głowę, że jest 21:15, nasze dzieci na bank już śpią, w domu syf, więc w sumie nie ma do czego wracać.
Wróciłyśmy więc na to samo miejsce postojowe i poszłyśmy do pubu. W tym pubie ostatni raz byłam w okolicy matury. Mojej. A maturę zdawałam w ’99. 1999, żeby było jasne. No i kiedyś tam waliło petami, teraz waliło piwnicą. Cholerna ustawa zakazująca palenia. Przyjaciółka wypiła piwo, ja wypiłam piwo, ale bez procentów i dopiero po kolejnej godzinie, pewne że już na bank nasze dzieci śpią, a syfu większego niż przed godziną też nie ma, wróciłyśmy do domu.
Ech, jakby Matka Sanepid częściej wychodne miała, to by ją to tak nie podniecało. A tak to się podnieci raz na rok tylko i się tą podnietą cieszy jak szalona.