Po facebookowych wallach moich dzieciatych koleżanek szaleje zdjęcie z jednego z wrocławskich przedszkoli. Na zdjęciu kawałek pszennego chleba, dwie parówki i skrawek pomidora. Że tam był pomidor, to ktoś napisał, ja nie dostrzegłam w pierwszej chwili. Podejrzewam, że nawet w polskich szpitalach pacjenci jedzą lepsze posiłki niż te dzieci z przedszkola z obsługą cateringową, za którą rodzice płacą zapewne 8 czy 10 zł/dziennie, co daje lekką ręką 160-200 zł/mies.
Dobrze mnie znacie i wiecie, że daleka jestem od potępiania rodziców za podanie dzieciom od czasu do czasu parówki, frytek, a sama wyrosłam na chlebie z masłem i cukrem. Wierzę, że mama, która dzień w dzień gotuje obiady i ma niejadka w domu, staje na głowie, by dać cokolwiek, byle zostało zjedzone, nawet jeśli jest to kolejna parówka, a brokuły trzeba przemycać na pizzy. Nie mam jednak krzty wyrozumiałości dla firmy, czy to cateringowej, czy przedszkolnej kuchni, która zarabia na przygotowywaniu posiłków. W tej firmie pracownicy mają za zadanie nakarmić dzieci. Za pieniądze! I te obowiązki powinny być wpisane w ich umowę o pracę!
Jakiś czas temu zaczęłam się zastanawiać nad przeniesieniem Córki Drugiej do innego przedszkola. Nie, żeby mi obecne nie odpowiadało – bardzo je lubię, zwykle nie narzekam, a i wśród innych rodziców ma dobrą opinię, chętnych na miejsce CD byłoby wielu. Jednak odkąd mieszkam na wsi dowożenie jest dosyć uciążliwe i kosztowne, a od września będę jeszcze wozić Córkę Pierwszą i to w zupełnie inną stronę. W okolicy znalazłam dwa przedszkola i zamiast w pierwszej kolejności dokładnie je obejrzeć, zrobiłam to, co mogłam zrobić szybko i z domu – przejrzałam menu.
I zupełnie…. zupełnie nie rozumiem, dlaczego w przedszkolu karmi się dzieci kanapkami z czekoladowym kremem, czekoladowymi płatkami na mleku albo mlecznymi bułkami. Nie, nie mam nic przeciwko mlecznym bułkom, gdy kupuję od czasu do czasu świeże w zaprzyjaźnionej piekarni. Krzywię się jednak, gdy widzę, że dzieci karmi się bułkami mlecznymi, które kupuje się w byle dyskoncie. Kojarzycie? Są takie paczkowane, bardzo puszyste, bardzo słodkie, z dłuuuugim terminem ważności. Dlaczego w obecnym przedszkolu córek na podwieczorek może być domowa drożdżówka z owocami, a w innym musi być mleczna bułka z Biedronki? Albo gofry… a jakże – paczkowane! Ile złotówek kosztują dwie maszynki do robienia gofrów, trochę mąki, jajek, mleka i cukru pudru i ile czasu zajmuje upieczenie świeżych wafli? A nawet chrzanić te gofry! Pancakes z syropem klonowym! Pyszności!
Dlaczego na śniadanie są kanapki z serkiem znanej, reklamowanej firmy, w którym jest 1/4 rzodkiewki na 300 gramów serka, skoro 20 km od przedszkola funkcjonuje mleczarnia, która produkuje świeży, przepyszny twaróg i UWAGA! produkty dowozi prosto pod wskazany adres za darmo, codziennie? Czy trzeba mieć łeb jak sklep, żeby wiedzieć, że krem czekoladowy to produkt wysoko przetworzony, a dżem z truskawek można zrobić w kilkadziesiąt minut? Przecież dokładnie pod jednym z tych przedszkoli siedzi baba z koszykami i sprzedaje truskawki!
Że dzieci nie zjedzą takich dziwactw? Zjedzą! Dzieci w grupie jedzą chętniej. Niejeden niejadek wcina co się nawinie.
Dzisiaj Córka Pierwsza po powrocie ze swojego przedszkola,w którym menu jest urozmaicone i jak najbardziej „domowe” radośnie spytała:
– A wiesz co dzisiaj było w przedszkolu na przekąskę???
– No co? – wiem, że zwykle mają świeże warzywa i owoce.
– Prażony słonecznik! Był PRZEPYSZNY!
Olałam te dwa przedszkola. Wolę wozić, płacić 300 za paliwo i 8 zł dziennie za zupę warzywną, gulasz z gryczaną kaszą, domową drożdżówkę, owsiankę i prażony słonecznik.
Pracowałam kilka lat w przedszkolu jako nauczyciel, placówka miała swoje zalety, ale kuchnia…owszem, bywały i specjały domowej kuchni, ale o z grozo, nie brakowało zupek w proszku…rozumiecie? Zupa pieczarkowa, barszcz biały, żurek…sam glutaminian sodu. Kiedy zrobiłam w swojej grupie tydzień warzywny, razem z dziećmi zrobiliśmy ciasto marchewkowe, zajadały się o wiele bardziej niż gotowymi bułkami mlecznymi wspomnianymi przez Ciebie, a to naprawdę nie jest kwestia aż takiego zachodu…zwłaszcza, że przedszkole położone na wsi, niedaleko świeże mięsko, 5 km dalej prawdziwe jaja, zdrowe warzywa…ech…Miło czytać o przedszkolu CP 🙂
O właśnie. Ostatnio na rowerze po okolicznych wsiach jeździłam. Co rolnik, to tabliczka: świeże jaja, mleko, kurczaki, ziemniaki etc.
Marta Owca Żak jak widzę reklamy Knorr’a, w której kucharz opowiada, jak to wymyślił sos do warzyw na gorąco, to ja na widok tego sosu ten teges.. źle się czuję. Ale barszcz z buraków.,… dziwne… cukrowych? 😉
ja sie trochę musiałam zastanawiać jak moje dziecko w domu wołało kanapke z szynka smarowana myślę sobie co to jest aż się w przedszkolu spytałam czy im takie coś serwują to się okazalo ze to jest zwykła KONSERWA tylko na to Panie w przedszkolu mowia szynka smarowana żeby wszystkie dzieci zjadły:P
a czym ta szynka jest smarowana? :>
Szynką zapewne.
Takich dziwnych ,czerwonych i w zupie są warzywa i to w całości hmmm… faktycznie dziwni Ci kucharze ,nawet nie mają zupy w proszku ….
A mamuśka ma.
🙂
Wspaniałe przemyślenia i jakże potrzebne. Moi chłopcy (Berlin) też mają cathering. Drogo. A ile w nim syfnej chemii z glutam. sodu na czele! Od przyszłego roku podaję im własne obiady. Szkoda mi ich żołądków.
ja akurat barszczu z buraków nie lubię. Wolę krupnik. Na kaszy normalnie. 😉
Matko, czasmi nie chce mi się wracac do domu jak pomyślę że moje śniadanie to zwyczajna kanapka którą w dodatku sama musze sobie zrobić 😉 Że o obiedzie nie wspomnę 😀
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Tak super żywienie pojawia się już w żłobkach 🙁
A w holu zapewne liczne plakaty promujące zdrowe żywienie, dużo warzyw, owoców, mało cukru i nieprzetworzone. A w menu Danio, Nutella i inne tego typu które zapewne za śmieszne pieniądze są kupowane bo dziecko potem w sklepie mając do wyboru półkę serków i jogurtów wybierze to co już zna.
konserwowa szynka 😛 znaczy się na śniadanie kanapki dostają z szynka konserwowa tylko to się nazywa smarowana bo wiadomo ze iż taka idzie usmarować mój mały to tam nie wybredny jest zje wszystko tylko matka miała problem jak zawołał w domu bo sobie myśli co to kurde jest:P
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości!
U nas w przedszkolu nie najgorzej, ale szału nie ma. Nie trafia do pani dyr, że serek Danio nie jest fajny. I co się dziwić, kiedy zdarza mi się słyszeć opinie zadowolonych rodziców, że dobre przedszkole dobrze karmi, bo firmowy serek daje…
Przedszkole nie kupi truskawek od baby handlującej na ulicy, bo baba nie wystawi faktury.
Skąd wiesz? Ona ma te truskawki z jakiegoś gospodarstwa rolnego, bo ma ich w pytę – za dużo jak na własny ogródek, jest codziennie. Po babie do rolnika….
u nas sie sprawdzilo,ze nie zawsze drozej znaczy lepiej,za 14pln dowoili szitowy cateringi jedzzenie typu:sniadanie:kanapka z pasztetem, nie wiem jakim prawem,skoro kuchni oficjalnie nie bylo,moje dziecko podejrzalo,jak ciocia robi kanapki z tym pasztetem, a to taki z kurczaczkiem na opakowaniu byl.dżizys..obiady do wyszukanych też nie należaly,teraz mamy jakos tam zróżnicowane to jedzonko,bo i krupniki,i grochowy,szczawiowe,na podwieczorek i kolacje pani z kuchni czaruje jakas magiczną kulke z kaszy jaglanki itd;)).
ja się spotkałam z serkiem topionym na kanapkach 🙂 a na podwieczorek ciastka w czekoladzie plus mega słodka herbata
ja pracowałam w dwóch różnych firmach cateringowych i wiem, że to co dzieci jedzą dużo zależy od dyrekcji przedszkola, niestety
Matka Sanepid – no ja do tej pory nie jestem pewna, czy to było jabłko 😉
A z tym, że dzieci w grupie jedzą chętniej to ja się nie zgodzę. Córka moja, wszystkożerna, wszystko wszystko naprawdę. Poszła do przedszkola i się zaczęło: tego nie lubię, tego nie zjem, to jest bleeee. Przeklinam ten dzień 😉
Wszystkie moje trzy córki są w jednym przedszkolu publicznym z kateringiem. W domu lepiej nie jedzą, serio. Bardzo normalnie skomponowane menu, a w domu mówią, żebym im ugotowała coś takiego, jak mają w przedszkolu. Stawka żywieniowa 7,5 zł/dzień. Można? Można. Wszystko zależy jak leży. Wrzucanie kateringu do jednego wspólnego złego wora jest równie niesłuszne jak podział na porządne przedszkola prywatne i kiepskie publiczne.
Catering nie musi oznaczać tragedii, pod warunkiem, że osoba zarządzająca placówką pilnuje, co dzieciakom jest przygotowywane. Poza tym w razie problemów na pewno łatwiej zmienić firmę cateringową, niż znaleźć porządną kucharkę z dnia na dzień. U nas w żłobku był dzisiaj m.in. krupnik z kaszą jęczmienną.
Tutaj nie ma różnicy catering czy kuchnia, bo wiem ze i firma cateringowa może robić świetne jedzenie
czesto wlasna kuchnia nie wchodzi w gre, bo wymagania sanepidu kosmiczne plus zatrudnienie ludzi itepe itede., wiec zostaje catering, a tu czynnikiem decydujacym jest cena… no i nie ma sie co dziwic, ze dzieciaki byle jak jedza 🙁
Najgorsze to ale rodzice, którzy tego problemu nie dostrzegają… Moje 3,5 letnie dziecko nie wie, co to nutella, danio, danonki itd… W ostatni tłusty czwartek sobie pomyślałam, ze kawałek paczka jej nie zaszkodzi.. Wołam dziecko na paczka, a ono nie reaguje… Nie wie, co to jest, to i atrakcyjne nie było… Jak widzę 1,5 roczne dziecko ze snickersem w łapie, to mnie trzepie, ale tak teraz ludzie karmią swoje dzieci… Masssakra. Oni problemu nie widza, u nich w domach tez nutella, danio… To czemu w przedszkolu by miało tego zabraknąć… A potem są takie dzieci jak w Wilkiej Brytani ( u Jamiego Oliviera oglądałam), które wymiotuja własnym kałem, bo takie zatwardzenie od tego nomen omen gó….a maja…
Wczoraj wróciłam z córą ze szpitala – wiem, że tu o przedszkolu, ale muszę się wygadać! Moje dziecko z rotawirusem codziennie dostawało do jedzenia takie „cuda’ że czasami przez dłuższą chwilę musiałam zastanawiać się, czy papka którą dostała na śniadanie to śmierdząca ryba, czy śmierdząca pasta z jakiejś wędliny. Na obiad klopsy zrobione ze zmielonej mielonki (takiej z puszki) a na kolację zmielona „szynka” wymieszana z pozostałościami z klopsów i z tego zrobione kulki. Nie mogę do teraz uwierzyć w to co widziałam codziennie na talerzach i szkoda mi tylko ludzi, którzy tygodniami leżą w szpitalach i nie mają nikogo kto przyniesie im domowy obiadek.