Córka Pierwsza ma kolejkę elektryczną. Taką prawdziwą, z torami, lokomotywą, trzema wagonami, na baterie. Rzadko ją wyciągamy bo chociaż jest fajna, to wymaga składania, jest niestabilna, ma małe elementy i ogólnie nie nadaje się do zabawy w obecności wszystkożernej i wszystkomacającej Córki Drugiej. Lepiej się sprawdzi za jakieś 3 lata. Ale dzisiaj pada, biomet niekorzystny, robota czeka, Córka Pierwsza poprosiła o kolejkę. Wyciągnęłam ją spod warstwy książek i pudel z układankami. Córka Pierwsza ułożyła tory. Córka Druga zepsuła tory. Córka Pierwsza znowu ułożyła tory, ja postawiłam cały pociąg, uruchomiłam. Kolejka zrobiła dwa okrążenia i wyłączyła się. Znalazłam baterie.
– Mamusiu, a to są dobre baterie?
– Nie wiem, spróbujemy.
– A mamusiu, masz narzędzia?
– Tak, mam taty śrubokręty.
– A dobre są te śrubokręty tatusia?
– Zaraz zobaczymy.
Rozkręciłam. Wymieniłam baterie. W tym czasie Córka Druga rozłożyła tory. Córka Druga złożyła tory. Postawiłam kolejkę, uruchomiłam. Pociąg objechał kółko dwa razy. Córka Pierwsza wyłączyła kolejkę:
– Dobra, już starczy. Teraz poukładam puzzle.
Swoją drogą, tylko puzzle ostatnio są w stanie ją jakoś zająć. Ma ich kilka pudełek, od 20 elementów do 100. Czasami jakieś elementy gubi. Znalazłam dzisiaj jeden: ciemnozielony z różowym kwiatkiem. Córka Pierwsza rzuciła na niego jednym okiem:
– Z sarenką…