O, tak wygląda. Co prawda nie wie o tym, że jest mężczyzną mego życia, ale kiedyś się dowie (a mnie wtedy aresztują).
Pearl Jam… Ach Pearl Jam. Kapela, której słucham odkąd pamiętam. Dodam tylko, że tak do 16 roku życia mam luki w pamięci… W każdym razie Edek ma już (już?) zakola i przebija mu łysina na czubku głowy. Cóż… wszyscy się starzejemy. Ja na przykład mam nadwagę i tłustą cerę…. A nie, to ja się w sumie zatrzymałam na etapie 18-tki… Wracając do Edka. Pije, gada od rzeczy i łysieje, a i tak jest boski. I mógłby wyjść na scenę trzeźwy zupełnie (to by było dziwne), zaśpiewać „Wlazł kotek na płotek”, a mnie by i tak nogi zmiękły.
Kocham, kocham, kocham.
I cieszę się strasznie, że ten cały Open’er jest w Kosakowie (bo dla mnie to Kosakowo, a nie Gdynia). Nie dość, że jestem „tutejsza” i znam drogę „od tyłu”, co pozwala mi na dojazd i powrót do domu w 45 minut, to jeszcze ja się tam wychowywałam. Znaczy nie na tym lotnisku, bo za moich czasów, to z lotniska startowały odrzutowce (moja młodsza siostra do dzisiaj nie lubi na dwór wychodzić i z niepokojem patrzy w niebo), ale dlatego, że przejeżdżam obok domu, w którym dorastałam, a z koncertu wyjeżdża się tuż obok kościółka, do którego chodziłam na religię (komu przeszkadzało to chodzenie na religię do KOŚCIOŁA?), więc od razu przeżywam podróż pełną refleksji („O, a tutaj była stodoła, w której bawiliśmy się w podchody”).
Dzieciństwo i moja miłość do muzyki zamyka się podczas jednego wypadu na koncert.
Na minus zapisuję Openerowi, że nie było kebabów. Kupiłam ostatecznie burgera. 45 minut czekałam od momentu ustawienia się w kolejce do zatopienia zębów w 150 gramowym ponoć kotlecie, ale warto było. Jak zobaczycie tam tę budę, to kupujcie Andrzeja (oni będą wiedzieli o co chodzi). Jakby w Macu takie burgery robili, to by mieli we mnie klientkę. No ale sorry…
Córki… no cóż, ledwo wróciłam, położyłam się do łóżka, to CD zrobiła raban o zgubioną maskotkę. Potem o to, że zgasiłam światło. A następnie, że nie włączyłam jej kołysanek. O 3 w nocy kuźwa. O 7:00 wpadły obie do mojego pokoju, żeby mi oznajmić (głośno i wyraźnie), że włączą sobie po cichutku bajkę….
PS. 1 Gdy wychodziłam z domu moja mama powiedziała: „Weź sweterek, zimno będzie”. Jesoooo
PS. 2 dla chętnych: A na koncercie spotkałam też pana, który w naszym mieście od zawsze prowadził sklepik z płytami (kiedyś kasetami). Zawsze wyglądał, jakby wyszedł z kryminału, ale położył cegiełkę pod moje muzyczne wychowanie. Sprzedawał mi kasety punkowe, wciskał pierwsze Toole, wszelkie Black Sabbathy i wszelkie możliwe kapele, które choćby ocierały się o grunge i rock. Rykoszetem dostawało się mojemu tacie, który muzę ode mnie pożyczał. Wystarczyło, że powiedziałam panu ze sklepiku, że „chcę coś fajnego”, a zawsze trafiał. Teraz już nie kupuję płyt, a on pozostał dla mnie symbolem mojej rockowej młodości.
A klunej to co? Odwidział się?
Klunej nigdy nie był przed Edkiem…
Koncert rzeczywiście extra, morze ludzi, Edek obezwładniający, dał czadu. Ja się położyłam o 5.00 już w Polsce centralnej:) A zimno było. Sweterek pewnie się przydał. Pozdrawiam 2-metrowych chyba Szwedów, którzy przegadali calutki koncert w obcym języku za moimi plecami i zagłuszali Edka mimo moich próśb o zamknięcie się.
kurde,niezły…….
Co do pierwszej części to podpisuję się rękyma i nogyma… bez dwóch zdań 🙂
chyba każdy Matko ma takiego „Pana od kaset” 🙂