Tak, tak, już czas. Nie będzie długie, bo i rok zleciał jak z bicza strzelił.
Nie zmieniłam pracy.
Nie zmieniłam mieszkania.
Nie zmieniłam samochodu.
Nie zmieniłam dzieci.
Nie schudłam, ani nie przytyłam.
Nie wyszłam za mąż.
Nie zrobiłam operacji nosa.
Innymi słowy: jest chujowo, ale stabilnie.
Co się wydarzyło w 2017? Głównie to, że bardziej przeniosłam się na Facebooka, a zniknęłam z bloga. Na Fejsie jakoś jest łatwiej, szybciej, zasięg większy i odbiór bardziej konkretny. Dzieje się tam dużo, jest często zabawnie, lubię zaglądać do Was – 15.455 moich stałych czytelników.
A poza tym: zakochałam się. Bez reszty, bez opamiętania, z nadzieją, że coś z tego wyniknie, coś większego, może coś na zawsze. Zakochałam się bowiem w Rumunii. Byłam już w swoim życiu w Szwecji, Hiszpanii, Czechach, na Słowacji, na Węgrzech, byłam w Holandii, byłam w Belgii, którą pokochałam także bardzo mocno, ale Rumunia to miejsce, do którego jeszcze wrócę. Mam nadzieję, że nie raz i nie dwa. Może na dłużej. Może samochodem, z namiotem i z dziećmi. A może zupełnie sama lub przez biuro podróży.
Bardzo dużo też pracowałam nad sobą, nad poczuciem własnej wartości, nad polubieniem tego, że nie przypominam perfekcyjnej pani domu, że nie jestem idealną matką, że czasami odbiegam od wizerunku kobiety sukcesu, że czasami debet na koncie nie jest moją „winą”, tylko wyborem między przepracowaniem, brakiem czasu dla bliskich i dla siebie, a wolnością, niezależnością i robieniem tego, co naprawdę lubię. Czasami bywam sfrustrowana, według niektórych zbyt wiele czasu spędzam sama ze sobą, nie przepadam za ludźmi i nie chcę już, by wszyscy mnie kochali. Jednocześnie zaczęłam chodzić na angielski, o którym myślałam chyba przez dekadę i na zumbę, której nigdy nie brałam pod uwagę.
Wczoraj, uczestnicząc w treningu z kompletnie nową instruktorką przekonałam się, że zumba to nie tylko zapamiętywanie układów, ale rozwój słuchu, lepsze wyczucie rytmu i zdolność do szybszego uczenia się kroków. Okazało się, że inaczej postrzegam muzykę, niż jeszcze rok temu. Jestem nagle wielką zwolenniczką wspólnych zabaw, nawet jeśli kiedyś w życiu nie przebrałabym się w bawarski strój czy nie tańcowałabym na rockowym Sylwestrze.
Te zmiany wydają się zupełnie bez znaczenia dla tego, jak żyję, a dla mnie były jednak wielkim krokiem.
Co czeka mnie w 2018? Przede wszystkim Grecja. Moje wielkie marzenie podróżnicze, chociaż zdecydowałam się na opcję wygodną – z biurem podróży. Chcę sprawdzić, czy moja wieloletnia wizja tego kraju pokryje się z rzeczywistością. I oczywiście chcę się nażreć serów i oliwek. Mam też w planach podróż w Bieszczady. Odkrycie biwakowania i kupno połowy kawalerki* za 400 zł w 2017 musi mieć ciąg dalszy. Szkoda by było, gdybym zmarnowała potencjał, jaki ma w sobie jeżdżenie po świecie z namiotem.
I to chyba wszystko. Nie wiem, czy będę tutaj w 2018. Albo czy będą dość często, na bieżąco. Na FB jest łatwiej.
*Mój kolega Marcin powiedział: 400 zł za 12 metrów kwadratowych? To ty tanio kawalerkę kupiłaś!
Bardzo dobry rok?
A ja nos zrobiłam, wczoraj?
Uczę się żyć z tym, który mam 😉
U mnie tylko nos na swoim miejscu… Mam nadzieję, że w 2018 będzie trochę spokojniej, bo powoli przestaję nadążać sama za sobą 🙂
Nie wydałam książki, nie przeprowadziłam się, nie znalazłam faceta, trochę pewnie przytyłam (ale spalę po Nowym Roku :), ale zapisałam się na open mike’a i coraz częściej rozśmieszam ludzi!
Dobrze, ze jesteś,jaka jesteś:) Za to właśnie Cię tak bezgranicznie uwielbiamy:) Dobrego kolejnego roku, dla Ciebie,dziewczynek i bliskich!
I kto by pomyślał, że ta Rumunia taka wciągająca! W święta planowaliśmy wstępnie lato, docelowo jakąś ciepła południowa plaża, ale Rumunia po drodze z paroma noclegami obowiązkowo!
Zdecydowanie polecam! Jak wrócę z Grecji, to zaraz zacznę planować kolejną Rumunię.
Ej ja nie mam fb
Całkiem dobry rok Ci wyszedł 🙂 Dobrego kolejnego Ci życzę. Nie ma mnie na FB, więc nie znikaj z bloga pliiiiiizzzzz. Mnie ubiegły rok zaskoczył chorobą. I kurczę, pozmieniało się. Prawie wszystko. Ale bilans i tak na plus.