Dzisiaj przejrzałam sobie książkę, która wydana została ponad 5 lat temu. To moja książka, z moim imieniem i nazwiskiem na okładce. Dzisiaj ostatecznie pozbyłam się wszystkich egzemplarzy. Była fantastyczną przygodą, czymś co pomogło mi przetrwać chyba najtrudniejszy do tej pory okres mojego życia. Wiele wtedy dobrego się wydarzyło i dało mi dużo siły. Zajrzałam do niej i chociaż jest zabawna tak, że nawet córki czytały i się śmiały, pomyślałam, że bardzo byłam kiedyś nieszczęśliwa, a macierzyństwo nieziemsko mnie frustrowało.
Dwoje malutkich dzieci, brak własnego dachu nad głową, miejsca dla swoich rzeczy i pasji, poczucie bycia zdradzoną i jedyną odpowiedzialną za nasz byt – kumulacja tych spraw sprawiła, że nie potrafiłam docenić tego okresu, kiedy były małe, pachniały niemowlakiem, nie pyskowały, kiedy miałam jedyną życiową szansę, by cieszyć się tym, że mogę nosić je na rękach, że mogę z nimi spać i puszczać im kołysanki. Cały czas żałuję, że nie mogłam wtedy chodzić na terapię, tak jak chodzę teraz. Bo nie miałam siły, czasu i pieniędzy. Mój terapeuta, złoty człowiek, który jakoś przeprowadza mnie przez moje nerwice, fobie i depresje, zawsze powtarza, że najwyraźniej wtedy nie byłam gotowa. Byłam gotowa dopiero 4 lata później, kiedy były mąż wkurwił mnie ostatecznie i tak, że wszelkie moje psychiczne problemy zaczęły wychodzić na światło dzienne.
Ale z drugiej strony? Nie byłoby bloga, wózka na allegro, nie byłoby książki, nie byłoby Marjanny, nie byłoby wielu osób, z którymi przyjaźnię się do dzisiaj, a które poznałam wtedy. Gdyby nie frustracja, nie byłoby MS.
To widać, prawda? Kiedy nie mam takiego gniewu w sobie, nie ma też bloga. Są jakieś drobinki tylko. Jak się z tym czujecie? Bo ja w sumie mam się całkiem nieźle!
Myślę, że to dobrze, odnajdujesz spokój. I chociaż szkoda, że rzadziej przez to piszesz, to jestem w stanie to znieść ☺
Cieszą mnie takie pozytywne zmiany. Może czas pisać nie tylko w gniewie i złości?
Mogę Cię trochę po….qwiać? ale tylko tyle by stać się inspiracją do nowego tekstu ;ppp
Nie znamy się osobiście, ale ja Cię i Twojego bloga kocham bardzo! W sumie blog nadal jest, tyle że bardziej na fb, krótkie formy są super do czytania w przerwach między pacjentami w robocie;P Więc big love!
Matko, to takie smutne, co napisałaś, łezka poleciała a to dlatego, że ja podobnie mam, tylko nie mam bloga a troje dzieci … hiper, że masz się nieźle. Ps.Podobno nic się nie liczy , tylko to, żeby dzieci były zdrowe
Zaczęłam pisać blog prawie 3 lata temu- krótko po rozwodzie, z diagnozą trudnej choroby u 10- latka i koniecznością całodobowej opieki nad nim, a przy okazji pracy zawodowej na 2 etaty. Nie chodziłam do terapeuty, blog był moją terapią, pisanie i czytanie innych, a także wszystkie te osoby, które mnie wirtualnie wspierały. Tobie również dziękuję, bo sporo radości wniosłaś. A po tych 3 latach mogę powiedzieć, że coraz bardziej lubię siebie, mimo wszystko, bo zołza ze mnie straszna
Taka moja cicha uwaga-podejrzewam, że jak się Matka zakocha, to MS pajeczyną zarosnie, a Ola nawet tego nie zauważy. Czego z całego serca życzę…
Nie sądzę.
A ja Ciebie widze z calej perspektywy – i pierwszego bloga, i drugiego i wkoncu MS i wydaje mi sie, ze wkoncu wracasz do spokojnych poczatkow, ze juz najgorsze burze za Toba (i za mna 😀 ). Moze czas na bloga o swinkach morskich i kocie? Kisiel, Mrowka i Milka – nadal pamietam 🙂
🙂 Milki już nie ma, Mrówka i Kisiel przez długi czas nie mogli wrócić do mnie i zostali u siostry. A Ballard i świnki są mało medialne 😉
To kiedy druga? 🙂
Nigdy nie żałuj, że czegoś nie zrobiłaś. Nie zrobiłaś bo nie mogłaś. Amen.
Pozdrawiam i podziwiam. Dużo pogody ducha i dobrych ludzi wokół Ci życzę !!!
Jak to mówią, co nas nie zabije to nas wzmocni. Szacunek do Ciebie oraz podziw, że gniew i frustracje potrafiłaś przełożyć na coś kreatywnego, że złość zmieniłaś w prowadzenie bloga. Chętnie do Ciebie wrócę i to nie raz.