Normalnie mi wszystko jedno czy Córka Pierwsza zjadła obiad czy nie. Dla mnie to ona może żyć samymi kanapkami, nie mam zamiaru się przejmować póki jest zdrowa, nie ma nadwagi czy niedowagi. Ale dzisiaj o świcie pojechałam do sklepu rybnego. Nie do marketu po mrożonkę, tylko do prawdziwego rybnego, w którym śmierdzi Zatoką Pucką i nabyłam drogą kupna filety z dorsza (25 zł/kg. Dla porównania – moje ulubione schabowe 18 zł/kg). Posoliłam, popieprzyłam, upiekłam z odrobiną oliwy co by zdrowe było. Córka Druga jedną trzecią zjadła ze smakiem, resztę schowała na później w zakamarkach swojego śliniaka, spodenek, rękawków bodziaka, szparach fotelika do karmienia i rzuciła na podłogę kotom.
A Córka Pierwsza nie ruszyła! Zjadła ziemniaki, których zwykle nie jada. Wszamała marchewkę z groszkiem. Rybę zostawiła. No to szantażem ją: zjesz rybkę – będzie coś słodkiego. Wsadziła trzy kęsy do buzi, ale nie połknęła. Memłała, sapała, pluła, krztusiła się. To stwierdziłam, że skoro nie je niech idzie spać, z oczu mi zejdzie, bo złość we mnie rosła, a ja mam zły okres od 31 lat i jestem nerwowa. Córka Pierwsza odmówiła stanowczo, metoda na bajkę odpadła, bo Córka Druga była na chodzie, a ostatnio żre nam kable i spuścić jej z oka nie można.
– Idź się połóż do łóżka, zamknij oczka, a ja ci baję poczytam!
Poszła. Dalej żując dorsza z miną wskazującą na duże poczucie krzywdy. Leży i memła…. Złość w Matce-Sanepid urosła tak bardzo, że podetknęłam jej kubek pod dziób i kazałam wypluć zawartość paszczy. Wypluła, zamknęła oczy. Czytam dalej tego pieruńskiego Paddingtona a ta co chwilę, że myszkę chce, misia, pić, jeść, chusteczkę. I w tym momencie Matka-Sanepid popełniła kolejny błąd wychowawczy. Powiedziała „Noż kurwa!”* i z całej siły trzepnęła książką o podłogę. Córka Pierwsza spojrzała na złą matkę i spokojnie jakby nigdy nic poszła spać. Uff. Ryba w śmieciach, ale Córka w łóżku. Sukces połowiczny.
Ale chrzanić rybę. Grunt, że Córka książką przez łeb nie dostała i ssąc mięso soków trochę pochłonęła, a co za tym idzie składniki wartościowe.
Nirwanę osiągnęłam kwadrans później, kiedy Córka Druga też poszła spać, a ja się kimnęłam na kanapie pół godziny i poszłam do pracy.
* Hasło z Seksmisji otwiera wiele drzwi. Pamiętam jak nie dalej jak pół roku temu zrobiłam Córce Pierwszej kanapkę. Sama chciała! Podałam jej gotową, a ta nagle stwierdziła że nie chce. Na to ja: „Nosz kurwa mać, Córko Pierwsza!” a CP: „No doooobra, daj!” i zjadła.
Hmmmm… interesujące… Człowiek panuje jak umie i z reguły się nie wyraża przy smarkaczach… Ale jak mi się wyrwało ze 3 razy w ciągu 10-letniego życia mojej Córki Jedynej 😉 to podziałało natychmiast jak za dotknięciem magicznej różdżki :))) A mówią, że to takie niewychowawcze… :]