hip hip hurra! (ironia)
Chodzę do pracy często popołudniami, więc omija mnie ulubiony obowiązek: kąpiel i usypianie dzieci. Fakt, właściwie to obowiązek mojego męża, ale przeżywam ten proces równie silnie, zwłaszcza jeśli jednak wciągnę się w usypianie a Córka Druga akurat nie.
I dzisiaj był taki dzień, kiedy miałam wrócić po 20.00, czyli po całym wieczornym rozgardiaszu. Małżonek jednakże już ok. 17.30 poinformował mnie, że łatwo nie będzie, bo ONE DOPIERO ZALICZAJĄ DRZEMKĘ. No piknie….
O 19.45 dostałam sms’a, że na wolny wieczór owszem, możemy liczyć, ale jeśli je uśpimy. Odpisałam, że w takim razie ja idę do sąsiadki na kawę i poczekam. Nie poszłam na kawę, jedynie podrzuciłam syrop przeciwkaszlowy (jej córka zaraziła się wirusówką od moich córek, z tym że jak się zarażała, to jeszcze moje córki nie miały żadnych objawów, więc nie moja wina….) i w domu przywitały mnie dwie roześmiane mordki wystające z wody w wannie.
Nie, zaraz… Córka Druga się śmiała, Córka Pierwsza ryczała (wiedzieliście że statystycznie trzylatki ryczą więcej i głośniej niż niemowlęta? Ha!!!). No to wzięłam się zaraz za wysuszenie i uśpienie tej co nie ryczała (ta co ryczała nie była na moje nerwy….)
O 20.50 mieliśmy już czas dla siebie. Z tym że mąż źle odpowiedział na podchwytliwe pytanie i humor mi popsuł, więc tak w sumie dopiero teraz mam wolny wieczór, bo miałam focha. I idę spać bo padam na dziób. Na pocieszenie… pojutrze znowu idę do pracy na popołudnie!