Dzieci na fast foodzie

Zbuntowałam się. Od 7 lat robię obiady: kotleciki, ziemniaczki, sałatki, zupki. Myślałam że obiad to podstawa funkcjonowania rodziny, że jak mąż po pracy zje ciepły posiłek, to będzie mnie kochał do śmierci i takie tam. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że niezależnie od obiadu szanowny małżonek i tak jak zechce zrobi swoje, więc starania straciły sens.

Dwa tygodnie temu zarządziłam, że w weekend to małżonek robi obiad. Zrobił do tej pory raz. Kuchni nie spalił, dzieci nakarmił, dał radę. Czekam na kolejny. Ale dzisiaj to mi się pichcić nie chciało bardzo, chociaż moja kolej. I nie było z czego obiadu zrobić, bo w domu lodówka pusta, na zewnątrz wiatr i deszcz. Poza tym Córka Druga spała tylko godzinę, podczas której zdołałam zaledwie umyć podłogę, wymyć łazienkę i kuchnię. Na zrobienie naleśników czasu nie starczyło. I tak doszłam do jedynego słusznego wniosku, że zamówię kebaba. Bo ja za kebaba to własne dzieci bym oddała, ale póki 15 zł w portfelu jest, to się bez wymiany towaru obejdzie.

Przyznam, wahałam się dobry kwadrans myśląc o tym, jak wyrodną matką będę karmiąc dzieciaki fast foodem niewiadomego pochodzenia, jak bardzo dzieci mnie znienawidzą, mąż straci do mnie szacunek, ale lenistwo wzięło górę.

Córki były zachwycone! Obcy pan przyniósł obiadek! I to obiadek składający się z bułki („Kocham bułkę!” – Córka Pierwsza), mięcha („Kocham mięcho!” – Córka Pierwsza) i małej ilości warzyw („Nie lubię warzyw” – Córka Pierwsza i wyraźnie twierdząco kiwająca głową Córka Druga) Córka Druga dostała wszystkiego po trochu i jeszcze widzę że coś przeżuwa namiętnie.

Jak nic następnym razem zamawiam pizzę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *