Matka Sanepid – co to dla mnie znaczy?

Na razie Wam nie odpiszę na to pytanie, bo ostatnio odpowiadałam na nie pewnej dziennikarce i nie będę jej szyków psuła. Jak w gazecie przeczytacie, to będziecie wiedzieli. Jak artykuł albo odpowiedź na to pytanie się nie ukaże, to napiszę sama.

Ale.. z Sanepidem dwa razy do czynienia miałam. Raz jak robiłam materiał do gazety o kupowaniu grzybów z atestem (pani wtedy miała pretensje, że nie dałam jej artykułu do autoryzacji!!!) i gdy chciałam się zaszczepić na różyczkę przed drugą ciążą.

Już w pierwszej ciąży odporności nie miałam i byłam lekko spanikowana, więc jak zaczęłam myśleć o drugiej to zaczęłam dowiadywać się jak się zaszczepić. Internistka zapisała mi szczepienie bez problemu, poszłam do apteki a w aptece dowiedziałam się, że nie ma szczepionek na różyczkę ani u nich, ani w hurtowniach. I że mam dzwonić do jakiegoś szpitala, w którym leczą choroby tropikalne (miasto portowe… turystyczne…. choroby tropikalne….. ta jasne… „tropikalna” brzmi po prostu lepiej niż „weneryczna” 😛 ) Zadzwoniłam. Ktoś po drugiej stronie zdziwiony, że przecież szczepiona byłam w wieku 13 lat i że jak to nie mam odporności? To ja, humanistka, co to nawet nie wiedziała że pantofelek to jakiś zwierz, rzuciłam statystyką ileż to tych zaszczepionych na różyczkę kobiet w wieku rozrodczym odporności już nie ma. Pani zdziwiła się bardzo i powiedziała, że nic się nie da zrobić, że mam zadzwonić do … tak tak, do sanepidu.

Wykręciłam numer z nadzieją na to, że ta od grzybów nie zajmuje się też różyczkami. Na szczęście nie. Pani sanepidka powiedziała, że jest w stanie załatwić mi w ciągu tygodnia szczepionki na co chcę (na głupotę poproszę!).

Tydzień minął, zadzwoniłam. „No na różyczkę jednak nie ma”.

Uderzyłam znowu do przychodni. Mówię pani w recepcji (nie wiem po co akurat jej…), że nigdzie nie ma, że chcę się zaszczepić, bo odporność pierdu pierdu.
– A niech się pani tej pielęgniarki co dzieci szczepi spyta…

Poszłam, pielęgniarka mi dobrze znana, bo zawsze mi Córkę Pierwszą szczepiła i w dyskusje się ze mną wdawała chętnie (chociaż ja szczepię na obowiązkowe bez większych „ale”, jedynie baaardzo mocno się zawsze na te szczepienia spóźniam….). Podrapała się po głowie i mówi:
– Na świnkę, różyczkę i odrę pani dostanie. Jutro przyjść, 36 zł.

I następnego dnia miałam zastrzyk. Fajnie, bo ani świnki, ani odry nie miałam nigdy i mieć nie mam ochoty.

Dwa miesiące po szczepieniu sprawdziłam odporność i miałam niższą niż kiedykolwiek wcześniej……

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *