Korzystając z okazji, że mój mąż robi obiad (Winiary, Pomysł Na, czy coś takiego) pochwalę się, że wczoraj, 6 lat od skończenia studiów (nie liczcie, nie liczcie, studiowałam 6 lat 😉 – długo acz solidnie) zagościłam z małżonkiem w klubie studenckim. Byliśmy chyba najstarsi i patrzyliśmy co chwilę na zegarek wkurzając się, że impreza się przeciąga, a my musimy mamę do domu wypuścić, bo na warcie z dziećmi siedziała. Studenci chyba nie mają takich problemów….
W każdym razie byliśmy na stand-up comedy bez cenzury, więc się nasłuchałam więcej przekleństw niż moje dzieci w ciągu miesiąca mojego PMSu. I, uwaga!, wypiłam Żywca z sokiem i miałam ochotę na jeszcze jednego! Ale mi szkoda kasy było….
Wyśmiałam się, wybawiłam, zobaczyłam Abelarda Gizę (faktycznie wygląda jak pakistański zamachowiec 😀 ) i wróciliśmy do domu. Różnica taka, że nie rzygałam po drodze i nie czekałam na pociąg 5h śpiąc na peronie, no ale lata już nie te, prawda?
Matka w sumie zadowolona. Małżonek ma za zadanie zabierać matkę częściej, bo jak nie, to raz się matka ubierze w kiecę i w tany pójdzie na metal party!