Przyznać się muszę

W każdej pralce otwieranej z przodu jest taka guma dookoła „wrzutu”. Tam zbiera się brud, woda, grzyby, pasożyty, pleśń i bóg wie co jeszcze. I zawsze po praniu tam wycieram i zostawiam pralkę otwartą żeby wyschła. A wczoraj nie wytarłam tylko drzwiczki zostawiłam uchylone. I właśnie wtedy, kiedy robiłam makijaż i cieszyłam się, że Córka Druga nie zagląda do sedesu, nie wyciąga grudek z kociej kuwety i nie przegląda zasikanych pieluch czekających w wiadrze na pranie, ta wsadziła łeb do pralki i język smakowicie zamoczyła w mule*.

A myślałam, że poranne jedzenie puszkowego whiskasa prosto z kociej miski to był hard core.

I miałam w tym tygodniu, w wolnej chwili napisać, jak to mi Córka Pierwsza nagle dorosła i się fajna zrobiła, współdziała i jest miła dla Matki. Ale nie, ta wrażenie wczoraj zatarła.

Na spacer się zebrałyśmy. W domu syf, Matka z włosem tłustym, nierozwianym (no bo jak?) postanowiła przed pracą jeszcze z dzieciarnią pójść do biblioteki po książkę. Na termometrze -4 stopnie, więc wyciągnęła zimową kurtkę dla małoletniej. Czarną. Na to Córka Pierwsza, że:
– czarna nie
– ma być fioletowa.

Jak każą poradniki i mój instynkt uklękłam przed córką nieomalże błagalnie i wytłumaczyłam że:
– minus
– zimno
– fioletowa za cienka
– czarna zajebista, ładna i ciepła

Nie, ma być fiolet i już.

Przebłysk intelektu miałam i wpadłam na to, że tydzień temu Córce kupiłam nówkę sztukę w lumpie, kurtkę fioletową, rozmiar 116, więc się sweter ciepły pod nią zmieści i zaczęłam córkę przebierać. Córka niby kurtkę zaakceptowała, dała sobie czapkę na czerep założyć, szalik zawinąć, ja się wzięłam za ubieranie Córki Drugiej, byle szybko wyjść z domu, zanim wszystkie się upocimy. I gdy już Córka Druga była w pełnym rynsztunku, wrzucona w chustę w kieszonkę z krzyżem, Córka Pierwsza stwierdziła, że jednak kurtka czarna lepsza i zaczęła odwalać histerię.

Wytłumaczyłam, że
– śpieszy nam się
– Córka Druga się poci i wkurza, bo spać chce
– ja się pocę i wkurzam bo one się wkurzają
– ma zajebistą kurtkę, firmówkę, nówkę sztukę z lumpeksu za 20 zł i ma nie marudzić, bo inne dzieci nawet takich kurtek nie mają.

Doooobra, wyszła na korytarz. Ja wkurzona, upocona, śpiesząca się, bo do pracy na 15.00 a czas leci, nieopatrznie zapaliłam światło na klatce. Córka w ryk, bo to ona zapala światła!

Ja ją, zupełnie niezgodnie z radami w poradnikach*, złapałam za kaptur, wciągnęłam do korytarza, trzasnęłam drzwiami i spytałam, czy nie chce przypadkiem zostać w domu, bo ja idę czy jej się podoba, czy nie.

Dooooobra. Poszła, zapaliła światło, zwlokła się ze schodów. Ale już na parterze zaczęła płakać. Zgodnie z radą podręczników o wychowaniu wspaniałych i szczęśliwych dzieci spokojnie spytałam co się stało.

A ona, że:
– wraca do domu
– mam jej drzwi do mieszkania otworzyć, ona sobie włączy baję a ja mam sama iść na spacer.

Trzylatka!

Zupełnie niezgodnie z radami podręczników znowu za kaptur wyciągnęłam ją na podwórko i kazałam iść 3 km** do tej chrzanionej biblioteki. Co ciekawe, jak już doszła to była milutka. Nawet Kubusia w Biedronce nie wyłudziła i cieszyła się że wracamy autobusem.

Czasami sama nie wiem: kochać czy wystawić na allegro….

* Tata córki pyta się, kiedy ma być u nas pielęgniarka środowiskowa co by moje nadużycia zgłosiła do pomocy społecznej.

** Normalnie każę jej chodzić tylko 2,9 km ale dodatkowo smagam ją rózgą po nogach.***

*** Żart, żart. Córka Pierwsza potrafi przejść bez problemów 8km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *