Tylko dlaczego musi być tak rano? Może gdyby śniadanie jadło się w południe, to wyglądało by inaczej. A może ja już zupełnie wyrodna jestem?
O 7 budzi mnie Córka Pierwsza:
– Mamo, CD płakała, więc dałam jej smoczka i zapaliłam jej światło. Dasz mi kakao?
Zwlekam się z łóżka, nastawiam czajnik z wodą, wlewam do różowego kubka zimne mleko. Podaję kubek, słoiczek z kakao, różową łyżeczkę. CP sama wsypuje i miesza sobie proszek, ja robię kawę z mlekiem i cukrem dla siebie.
– Mamo, daj nam jeść.
Otwieram lodówkę, w której zazwyczaj nic nie ma poza żółtym serem uszlachetnionym białym nalotem.
– Jogurt czy parówka?
– Jogurt.
Stawiam na stoliku kawowym dwa jogurty, wręczam łyżeczki. Różowe. Córki same jedzą, na stojąco, ja tylko zza laptopa i kubka z kawą strofuję, żeby wytarły to co rozpaćkały na sobie, na stoliku i na podłodze.
– Mamo, jeszcze bym coś zjadła.
– Ty się ubieraj, zjesz w przedszkolu – rzucam, robiąc sobie kanapkę z żółto-biało-prawie zielonym serem i wrzucając CD parę czekoladowych kulek do miseczki, żeby ją czymś zająć przez następny kwadrans.
CP jedzie do przedszkola, CD zjada kuleczki, ja kanapkę popijam kawą siedząc w łóżku z laptopem.
Wstyd, hańba, zła matka. Trudno. Jest 7 rano!
A nie… 8.24… Ale ten czas leci!