Na basen chodzę raz w tygodniu. Na rowerze jeżdżę.. gdy nie wieje, nie pada, jest minimum 15 stopni na plusie i mi się chce. Głównym ćwiczeniem, które dzielnie dzień w dzień powtarzam jest wstawanie z kanapy i siadanie na kanapie. Ewentualnie nalewanie wody z czajnika do kubka z kawą. I nagle, od tej wiosny zapewne, postanowiłam rozszerzyć zakres ruchów mego sflaczałego ciała.
Bo wiecie… Schudłam te 9,5 kg, ale mięśni to ja nie mam. No może poza mięśniem sercowym i językiem. Reszta to rozciągnięta skóra z martwą galaretą. I stwierdziłam, że czas najwyższy wziąć się za jakieś ćwiczenia, zwłaszcza brzucha, żeby na mnie kiecka w marynarskie pasy dobrze leżała, jak będę zwiedzać Madryt. I zaczęłam szukać jakiegoś klubu sportowego we wszystkich wioskach okolicznych. Chociaż moja koleżanka zawsze powtarza: „Chyba wioski nie widziałaś! Ty na wiosce mieszkasz? Do Tesco na zakupy chodzisz i masz dwie linie autobusowe!”. Ojtam, ojtam.
No i znalazłam zajęcia. „Bodyball to trening wzmacniający z wykorzystaniem dużych piłek. Zajęcia o średniej intensywności wymagające ciągłego napięcia mięśni.” Myślę sobie – luzik. Ostatni raz byłam na ćwiczeniach z piłką, gdy byłam w ciąży. Siedziały wtedy wszystkie ciężarne ze szkoły rodzenia na takiej piłce i kręciły biodrami.
– Zajęcia o średniej intensywności. Coś dla mnie! – rzuciłam Marjannie. – Idę, chociaż mi kolor spodni nie pasuje do bluzki.
– No wiesz? Ale jakieś markowe ciuchy masz chociaż?
No pewnie, że markowe: spodnie z Lidla, bluzka z C&A, a buty z Decathlonu.
Cóż…. Okazało się, że zajęcia o średniej intensywności to nie przelewki jednak. Otóż… Ta gumowa piłka po 3 minutach rozgrzewki ważyła na bank 50 kg. Nie mniej! A może nawet więcej! Kit z siedzeniem na piłce okrakiem i ze ściskaniem pośladków, ale jak się na niej człowiek opiera plecami i jednocześnie ma podnieść lewą nogę i prawą rękę z ciężarkiem, to żeby się nie spierniczyć pracują wszystkie mięśnie. Mam wrażenie, że nawet te Kegla…
Po 20 minutach moje ćwiczenia wyglądały tak:
Po kolejnych 10 nie trzymałam pionu. Po 45 minutach ćwiczeń byłam już pewna, że spaliłam jajko z marcepanu w deserowej czekoladzie z Lidla, które zeżarłam po obiedzie i że nie wsiądę do auta… ba! Nawet z sali nie wyjdę o własnych siłach. Oraz, że za tydzień przyjdę jeszcze raz!
PS. 1. Klub fitness „na wiosce” pierwsza klasa! Byłam pod wrażeniem samego lokalu, jak i zaplecza, ale także różnorodności zajęć. Nie trzeba mieszkać w mieście, żeby żyć jak człowiek…
PS. 2 Trzeba zainwestować w jakieś Najacze, bo normalnie wstyd w ciuchach z promocji chodzić…
PS. 3 Jeśli czytacie ten wpis w sobotę, to znaczy, że byłam w stanie kliknąć przycisk „opublikuj”. Jeśli w poniedziałek, to znaczy, że umarłam z powodu bólu ramion, brzucha, pośladków i ud, a Marjannka wypełnia mój testament…
Ups…. Czytam w poniedziałek….
😉
[…] zameldować, że wczoraj znowu byłam na piłkach. I razem ze mną były panie w wieku średnim… No tak szacuję i nie chcę nikogo urazić. Te […]
Taką piłkę właśnie zamówiłam do domu:)
P.S. Wpadłam tu i zostanę:)
Rozgość się 😉
Piłka to fajna zabawa, ale basen jest skuteczniejszy