Żeby nie udusić dzieci wzięłam je do piaskownicy. Siedziały w błocie, ryły nosami w piachu, kopały, rzucały, żarły (w tym przoduje CD). Wracam z nimi do domu, one oczywiście jak były różowe na wyjściu, tak na wejściu są brązowo-czarne. Mija nas w drzwiach do klatki sąsiadka:
– Muszę pani powiedzieć, że dziewczynki to ma pani jak z reklamy!
– Vizira???
W sumie ostatnio piorę w Dzidziusiu. Przyszło nam rozliczenie za wodę: ponad 600 zł niedopłaty:
– pranie ubrań .. wiecznie. I pieluch też.
– spuszczanie przez CP wody zanim zrobi siku i po zrobieniu siku (10 l za każdym razem). A że CP ma właśnie zapalenie pęcherza to robi siku co 30 sekund, więc na mniejsze rozliczenie kolejne też nie liczę…
– mycie rąk co 2 minuty (natręctwo CP)
– wymywanie buzi CD z kocich rzygów*, ziemi ogrodowej, kredek, mazaków i bułek z zieloną wędliną wyciągniętych spod kanapy
– branie relaksujących pryszniców przez załamaną Matkę Sanepid….
* żałuję, że nie robię tagów, bo teraz nie znajdę notki o żarciu kocich rzygów. Ale stali czytelnicy wiedzą o co chodzi, pamiętają i pewnie do dzisiaj na samą myśl o tej notce mają odruch wymiotny. Chciałam jedynie zauważyć, że o ile przy jedzeniu wymiocin kocich CD nie okazywała zniesmaczenia (nomen omen), to o tyle jak znajdzie w jedzeniu włos, to jest lament. Włosy w jedzeniu, nawet jej własne są fuj i trzeba jej natychmiast wyciągnąć, córka się wzdryga, pluje i dokończyć jedzenia już nie chce. Taki delikates z niej psia kość… eee… koci rzyg.