Poszłam dzisiaj na zakupy. Z narażeniem krówa mojego chujowego życia.
Rękawiczki na łapy, szalik na twarz, lista zakupów od babci, bo babcia z dziadkiem się kwarantannują.
Jeszcze Córka Pierwsza przez okno krzyczała:
– Kup 2 litry coli, mówiłaś, że zabija wirusy i bakterie!
No i tak poszłam, jak ten w Dead Man Walking czy inny Will Smith w nieznane.
Poszłam, wyminęłam jakąś kaszlącą staruszkę, jakiegoś jebniętego ojca z małym dzieckiem, wrzuciłam salami, ser, mleko, jajka, chleb tostowy z terminem ważności do 2025, bo cholera wie, ile to może potrwać, ziemniaki, chipsy pierwsze z brzegu, tę colę i sru do kasy. Wróciłam, odkaziłam się, odkaziłam zakupy, telefon.
Przyłazi Córka Druga.
– Matka, a karbowanych chipsów nie było….?