Bo ja czasami. Bywa że i nienawidzę.
– za budzenie o 5 rano
– za smarkanie na zielono (w sumie nie ich wina, że mają katar ale czemu wycierają nos w moją bluzkę???)
– za kupę na plecach (w sumie też nie ich wina, ale mogłaby się ta Córka Druga w końcu nauczyć robienia na nocnik…)
– za porywanie tiramisu ze stołu (zgubne skutki BLW i niskiego stolika do kawy)
– za wylewanie kakao na kanapę
– za ryki z byle powodu (Córka Pierwsza) i z powodu poważnego (Córka Druga)
– za tachanie 10 kg na plecach, bo samo nie lezie.
No nienawidzę, nie znoszę, wytargałabym za uszy i wystawiła z walizkami na klatkę.
Ale jak się człowiek zastanowi ile się nasapał w ciąży, ile się nakrzyczał przy porodzie (poród trwający 1,5h to też poród i proszę mi tu nie pisać, że i tak miałam lekko!), ile kasy zainwestował w ciuchy, wózki, pieluchy i Bebilon Pepti, karierę poświęcił….
A na co mi to było?
Na plamy na kanapie? Na mycie podłogi co 2 dni? Na pranie dzień w dzień? Na nerwy zszargane?
Warto było dla tych kilku buziaków dziennie? Dla pierwszych kroków? Pierwszego słowa? Dla nocy w objęciach malutkich rączek? Dla dialogów zaskakujących?
Phi. Nienawidzę, no! 😉
Ja też swojej nienawidzę, no 😉
No jako żywo! Tak czytam, wspominam TE czasy z moją córcią i sobie myślę, że ona im starsza, tym fajniejsza… póki co, bo ma teraz 10, ciekawe co powiem jak będzie miała 13 😉
Amen 😉